Jak szybko i bezpiecznie pozbyć się lakieru hybrydowego? Porównanie trzech metod, plusy i minusy

sciaganie hybryd frezarka

Pozostając na fali hybrydowych postów, dziś omówię, jak ściągam manicure hybrydowy. Ja już wspominałam w poście o alergii na hybrydy , niewłaściwe ściąganie przyczyniło się wg mnie do nasilenia reakcji alergicznych. No cóż, człowiek uczy całe życie na błędach. Zanim przejdę do omawiania poszczególnych metod, najpierw złota zasada, których trzymamy się niezależnie od tego, który sposób wybierzemy:
NIC NA SIŁĘ

Czyli nie skrobiemy, nie odrywamy, nie piłujemy jak drzewa w lesie. Wiem, że to trudne, bo sama nie należę do najcierpliwszych osób, ale zmądrzałam po szkodzie i tak samo was przestrzegam. Paznokcie bardzo łatwo zniszczyć nawet jednym "brutalnym" ściąganiem, a trudno doprowadzić do ładu. Mnie po przebojach z alergią i poacetonowym przesuszem zeszło dobre pół roku. Teraz moje pazurki nawet bez lakieru są dość twarde i błyszczące (czasami nawet zdarza mi się zapomnieć o aplikacji mojego domowego masełka), ale w pewnym momencie były już bardzo słabe i rozdwojone.

Uwaga, metody polegającej na spiłowaniu hybrydy ręcznie tylko za pomocą pilnika kosmetycznego nie omawiam, bo nigdy nie znalazłam na tyle cierpliwości, by jej spróbować, ale moja mama sobie ją bardzo chwali.

Najpierw ściągałam hybrydy acetonem.


Jest to najpopularniejsza metoda. Polega ona na spiłowaniu wierzchniej warstwy topu i przyłożeniu do paznokci nasączonego acetonem wacika. Następnie zabezpieczamy wacik, by aceton za szybko nie odparował - kawałków folii aluminiowej, specjalnych kapturków, gotowych folii z wacikiem, istnieje wiele gadżetów mających ułatwiać ten proces. Ja używałam popularnych klipsów, dokładnie takich klik. Wersja najbardziej hardcorowa (której absolutnie NIE POLECAM) przewiduje moczenie całych opuszków w miseczce z acetonem. Gdy odczekamy wystarczającą ilość czasu, usuwamy lakier z paznokcia za pomocą np. drewnianego patyczka lub tak zwanego stripera.

jak sciagnac hybryde semilac
Wpis postanowiłam upiększyć ładnymi zdjęciami paznokci, nie są one mojego autorstwa

Zalety ściągania acetonem:


  • najtańsza metoda

  • nie wymaga specjalnych umiejętności

  • wszystkie potrzebne materiały są łatwo dostępne

  • mało angażująca (możemy np. zawinąć pazurki i oglądać w międzyczasie serial)

Wady:


  • aceton mocno przesusza paznokcie i ich okolice, a u bardziej wrażliwych osób może przyczynić się do złuszczania całych kawałków skóry z palców (true story)

  • zabiera dużo czasu

  • niektóre hybrydy są wyjątkowo opornie na działanie acetonu i by pozbyć się wszystkiego, musimy trzymać waciki naprawdę długo lub pocieramy zbyt mocno płytkę, chcąc zedrzeć resztki bazy

  • nieprzyjemny intensywny zapach

Jak sprawdziła się u mnie?

Jak już wspominałam, aceton spowodował u mnie niemałe spustoszenie. Paznokcie i skóra dłoni były bardzo przesuszone. W dodatku baza Semilac, a potem Indygo nie chciały w ogóle odchodzić i często zdarzało mi się niechcący pociągnąć zbyt mocno, zrywając resztki lakieru razem z warstwą płytki. Poza tym, za przeproszeniem, śmierdziało w całym w domu.

czy frezarka niszczy paznokcie

Aceton u mnie się nie sprawdził, dlatego chcąc nie chcąc, przełamałam się i zainwestowałam we frezarkę.

Metoda druga: ściąganie hybryd frezarką


Tutaj wchodzimy już na wyższy poziom zaawansowania. Lakier spiłowujemy za pomocą frezarki kosmetycznej, bez użycia acetonu.

Pozytywne strony tej metody:


  • najszybszy sposób na pozbycie się hybrydy

  • idealna dla osób wrażliwych na aceton

  • nadaje się również do ściągania hybryd, które nie rozpuszczają się w acetonie (a są takie na rynku)

Co może nas odstraszyć?


  • wysoki koszt początkowy - najtańsze frezarki znajdziemy w przedziale 30-80 zł, najtańsze o jakości do przyjęcia od ok. 150 zł w górę, o cenie profesjonalnych sprzętów nawet nie będę wspominać

  • wymaga wprawy i koncentracji podczas użycia, w przeciwnym razie możemy sobie zrobić dużą krzywdę

Jak wyglądało to u mnie?

Początkowo skusiłam się na najtańszą dostępną frezarkę - na allegro mamy wiele ofert tego samego modelu - taka mała, różowa za ok. 30 zł. Całe szczęście, że kupiłam w opcji z darmowym zwrotem. Jakość była absolutnie adekwatna do ceny - sprzęt tak "bił" na boki i drgał, że miałam problem utrzymać ją prosto w ręce. Nie wyobrażam sobie precyzyjnie operować frezem na paznokciu, zwłaszcza przy moim braku doświadczenia. Co zresztą nie było mi dane, bo silniczek wyłączał się po przyłożeniu do paznokcia. Później doczytałam, że jest to przypadłość tanich frezarek, ze względu na zbyt niską moc. Nauczona doświadczeniem, poświęciłam większą kwotę i zainwestowałam w "najtańszą z lepszych" frezarek, czyli JD 500. Moja kosztowała ok. 150 zł i ma moc 35W. Póki co jestem z niej zadowolona. Czytałam o niej negatywne opinie, ale często były to wypowiedzi kosmetyczek, profesjonaliści mają oczywiście inne oczekiwania wobec sprzętu niż ktoś, kto go używa raz na tydzień, dwa. Do użytku domowego, jak dla mnie, wystarczy. Niestety, ale ta metoda również nie mnie satysfakcjonowała w 100 procentach - choćbym się nie wiem jak starała, zawsze albo zajechałam na paznokieć, albo chodziłam z resztkami bazy. Ewentualnie mordowałam się z bloczkiem polerskim przez pół godziny, by to jako tako wyglądało. Frezarkę mam od pół roku, a dalej nie mogę jej do końca okiełznać, niektórym widocznie pewne rzeczy nigdy nie będą dane ;)

zdejmowanie hybrydy klipsy


I na sam koniec metoda, nomen omen, hybrydowa

Czyli połączyłam to, co najlepsze z obu metod :) Wiem, że Ameryki nie odkryłam i na pewno wiele osób też pozbywa się hybryd w ten sposób. Najpierw ściągam większość hybrydy frezarką. Gdy na paznokciu mam już tylko cienką warstwę koloru, a miejscami przebija baza, odkładam frezarkę na bok, a pozostałe resztki odmaczam. Nie używam do tego czystego acetonu, ale zielonego zmywacza z Isany, który ma aceton w składzie, ale nie działa tak agresywnie i nie przesusza. Zmywacz przelewam dla wygody do buteleczki z pompką, kupioną na 2,50 zł, a waciki kosmetyczne przekrawam na 4 trójkąciki. Całość zabezpieczam oczywiście klipsami. Ponieważ hybrydy jest już niewiele, wystarczą dosłownie 2 - 3 minuty, a lakier z bazą odchodzą same, wystarczy lekko przejechać patyczkiem do skórek, by je usunąć.

Plusy:


  • nie niszczy paznokci

  • nie wymaga dużej sprawności w operowaniu frezarką

  • niezbyt czasochłonna

Minusy:


  • koszt frezarki

Ta metoda sprawdza się u mnie świetnie, kondycja paznokci się zdecydowanie poprawiła, nawet zdołałam je zapuścić do tego stopnia, że aż musiałam skrócić, bo zaczęły mi przeszkadzać.

A jakiej metody Wy używacie? Zachęcam do komentowania, jeśli pominęłam coś w moim porównaniu :)

Ziołowe farbowanie henną - ciąg dalszy: jak przygotować, nakładać, mojetriki

zakwaszanie henny

Wracam z nieco opóźnioną kontynuacją TEGO wpisu, czyli ciąg dalszy epopei o hennie. O wadach i zaletach henny już się wypowiedziałam, dziś czas przejść do konkretów.

Co będzie nam potrzebne?

czy henna ciemnieje

Przede wszystkim będzie nam potrzebna oczywiście henna :) Ja kupuję przeważnie hennę jakości BAQ (=Body Art Quality), czyli tę najlepszej jakości, ale na początek wystarczy w zupełności farba od Khadi (uwaga, mój sposób nadaje się tylko dla odcienia RED, czyli czystej henny), które w większych miastach są bez problemu dostępne stacjonarnie. Kolejnymi niezbędnymi akcesoriami są rękawiczki, gumowe bądź foliowe (czasami producenci dorzucają je w zestawie, jak przy zwykłej farbie) oraz czepek foliowy. Przyda się także pędzel do nakładania farby (ja mam taki najzwyklejszy, kupiony w Kauflandzie za 3 zł). Musimy także mieć miskę, w której rozrobimy pastę - u mnie służy do tego stary emaliowany garnek, trzymany wyłącznie w tym celu. Kiedyś rozrobiłam hennę w misce nierdzewnej i wskutek jakiejś reakcji zmatowiała, także radzę tutaj uważać.

Tym, co nie musimy mieć, ale bardzo ułatwi nam życie jest długi, wąski pasek materiału (taki, którym kilkakrotnie owiniemy głowę) i foliowa zrywka.

Oprócz tego przebieramy się w robocze ciuchy i przygotowujemy ręcznik przeznaczony na straty.

Jak przygotować pastę z henny?


W sieci znajdziemy wiele sposobów i magicznych dodatków, mających wpływać na odcień henny. W przeciągu lat testowałam wiele przepisów, metodą prób i błędów skomponowałam następującą mieszankę:

  • 2 miarki czystej henny (u mnie jest to 100 ml miarka kuchenna)

  • 1 miarka kasji

  • sok ze świeżo wyciśniętych cytryn - 4 - 5 sztuk

  • czerwone wino - ok. 1/3 szklanki, w zależności od tego, jak wiele soku miały cytryny

Wszystkie składniki mieszamy na gładką pastę o konsystencji jogurtu, ja wspomagam się tutaj blenderem, służącym mi wyłącznie do celów kosmetycznych. Tak przygotowaną hennę odkładamy na noc, by puściła barwnik. Garnek zawijamy w folię i trzymamy w temperaturze pokojowej.

Dodatek kasji (inaczej cassia) sprawia, że odcień jest bardziej złocisty, a czerwone wino podbija pięknie kolor lawsonii. Wszelkie inne kombinacje, typu czerwona papryka, cynamon, nagietek itd. nie miały wpływu na ostateczny kolor, bądź znikały po pierwszym myciu. Taka porcja wystarczała mi spokojnie na włosy sięgające za łopatki, teraz po skróceniu włosów do ramion 1/3 pasty musiałam ostatnio zamrozić.

Następnego dnia, przed nałożeniem, mieszam hennę z przygotowanym wcześniej i przestudzonym żelem lnianym. Żel przygotowuję zawsze tak samo:

2 łyżki siemienia lnianego zalewam szklanką wody i gotuję przez 10 minut. Po tym czasie gorący żel od razu przecedzam i odstawiam do przestygnięcia.
glutek lniany


Dodatek żelu sprawia, że włosy nie są przesuszone po hennie. Jeśli przesadzimy z żelem i za bardzo rozrzedzimy mieszankę, to zawsze możemy ratować się dosypaniem innego ziela (np. ja ostatnio dosypywałam neem, również ma dobroczynne działanie na włosy i skórę głowy), by na nowo uzyskać konsystencję pasty.

Jeśli nie zależy nam na bardzo trwałym kolorze, a bardziej na odżywieniu włosów, mogę polecić jeszcze jeden przepis. Pochodzi on z książki Ziołowa księga urody. Efekt po hennie, jeśli chodzi o odżywienie i pogrubienie, był wręcz spektakularny (przynajmniej u mnie), ale niestety kolor bardzo szybko się wypłukał, poza tym włosy były dużo ciemniejsze. Jest on następujący:

  • henna

  • 1 łyżka oliwy z oliwek

  • 1 żółtko

  • mocny napar z czarnej herbaty

Mieszamy hennę i oliwą oraz jajkiem, następnie dodajemy herbatę do uzyskania wymaganej konsystencji. Odstawiamy na noc. Następnego dnia znowu rozrabiamy pastę czarną herbatą, by dała się łatwo nakładać. Autor przepisu zaleca trzymanie henny 10-20 minut na włosach, ale dla mnie jest to stanowczo za krótko, ja trzymałam gdzieś ze dwie godziny.

Jak nakładać?


Hennę nakładamy na czyste włosy, najlepiej umyć  je w dzień hennowania. Jak już pisałam wcześniej, nakładanie henny jest czynnością generującą dużo bałaganu. Polecam sposób nakładania metodą na ślimaczka, tak jak na poniższym filmiku (radzę oglądać od 1:10)

Wiele poradników zaleca nakładanie henny palcami, ale mi osobiście dużo szybciej i wygodniej nakłada się szerokim pędzlem do farby do włosów. Gdy już całe włosy będą pokryte pastą, należy je następnie porządnie zabezpieczyć i zapewnić ciepło,by barwnik mógł zadziałać. Jak ja to robię: najpierw nakładam na głowę foliową reklamówkę, tworząc z niej czepek. Następnie owijam głowę długim paskiem materiału, by zapobiec wyciekaniu pasty spod folii. Kolejną warstwą jest zwykły, jednorazowy czepek (taki). Na sam koniec owijam głowę, kiedyś używałam do tego ręcznika frotte, teraz mam ładny czepek kąpielowy. Ta ostatnia warstwa to już bardziej ze względów estetycznych ;)

Po tym wszystkim dajemy czas, by henna mogła podziałać. Kiedyś nakładałam mieszankę wieczorem i szłam tak spać. Jest to oszczędność czasu, ale dla osób, które wiercą się podczas snu, jest to równoznaczne z upapraną pościelą (a zafarbowanych w ten sposób rzeczy już raczej nie damy rady doprać).

Gdy upłynie już wystarczająco dużo czasu (czyli od 2 do 6 godzin, w zależności od tego, jak szybko nasze włosy łapią kolor), czeka nas wypłukanie henny z włosów. Tutaj też łamię trochę zasady, bo nie spłukuję pasty samą wodą - gdy nie używam żadnych innych produktów, włosy takie przyklapnięte i co gorsza, mam masę hennowego proszku na skórze głowy. Wspomagam się tutaj balsamem do mycia Sylveco (pisałam już o nim tutaj), parę razy zdarzyło się w tym celu użyć odżywki do włosów. Po szampon sięgam w ostateczności.

Z następnym myciem włosów odczekuję przepisowe 2 dni, zresztą włosy po hennie się nie przetłuszczają, także nie jest to jakiś wielki problem.

henna przygotowanie


Dodatkowo polecam zaplanować też malowanie paznokci, bo u mnie osobiście zawsze się zafarbują, mimo rękawiczek:)

Źródło przepisu na odżywczą farbę: Ziołowa księga urody, wyd. zbiorowe, Poznań, Publicat, 2008

Farbowanie henną włosów w domu od A do Z - wady i zalety

henna do włosów gdzie kupić

Henna na moich włosów gości niemal nieprzerwanie od około 10 lat. Zawsze marzyłam o rudych włosach, ale bałam się, że zwykła farba z drogerii nie dość, że mnie uczuli, to jeszcze zniszczy moje słabe włosy. Gdy przeczytałam gdzieś artykuł o hennie i jej dobroczynnych właściwościach, nabrała mnie ochota na eksperyment. Były to jeszcze dla mnie czasy przed-internetowe i przed-allegrowe, dlatego obeszłam chyba całe miasto w poszukiwaniu tak "egzotycznego" produktu. Henna taka prawdziwa w proszku i bez domieszek była dostępna jedynie w jednej drogerii i jednym sklepie zielarskim. Farba firmy Eld (innej marki nie było, chyba że pseudo henna w tubce) sprzedawana była w małych torebeczkach po 25 g. Dziś takiego problemu na szczęście nie ma i prawdziwą, dobrą jakościowo hennę można kupować nawet na kilogramy, jeśli mamy taką fantazję (i fundusze).

Jestem wielką fanką farbowania włosów henną (czyli sproszkowanym zielem lawsonii bezbronnej, bo z tej rośliny uzyskujemy barwnik określany jako henna), ale nie znaczy to, że nie widzę jego wad. Zanim przejdę do tego, co i jak, przedstawię pokrótce plusy i minusy ziołowych farb do włosów.
najlepsza henna do włosów

Pozytywy:


  • ziołowe farby nie niszczą włosów, wręcz przeciwnie, chronią je przed czynnikami zewnętrznymi poprzez "obudowanie" włosa

  • nie podrażnia skóry, a zapach nie dusi tak jak farby tradycyjne

  • kolor uzyskany za pomocą henny nie jest płaski, wygląda bardzo naturalnie

  • nadaje piękny blask oraz refleksy

  • nadają niesamowitej objętości, pogrubiając włos

  • odkąd regularnie stosuję hennę, skóra głowy przestała się przetłuszczać. Efekt mija, gdy wyhoduję za duże odrosty, dlatego to na pewno zasługa lawsonii

  • u początkujących odrosty nie są tak widoczne, bo barwnik stopniowo wypłukuję się i nie rzuca się tak to w oczy jak przy farbach drogeryjnych. Niestety u osób, które jak ja farbują nieprzerwanie od wielu lat, ta zasada już nie działa

  • jest stosunkowo tania - 100 g henny dobrej jakości kupimy od 20 - 25 zł, ale są też tańsze, parę razy kupiłam farbę firmy Mumtaz, 100 g kosztuje aktualnie ok. 8 zł i była całkiem niezła

  • w porównaniu do innych naturalnych sposobów (jak rumianek, łupiny cebuli i inne cuda) jest to trwała metoda

  • nic się nie marnuje - jeśli zostanie nam pasty, możemy ją zamrozić na potem bez wpływu na jej skuteczność

  • przyrządzenie mieszanki jest proste - nie wymaga specjalnych umiejętności ani sprzętów

Co może nam przeszkadzać?


  • przede wszystkim czasochłonność. Na robienie henny dobrze jest sobie zaplanować cały dzień. Podobno istnieją szczęściary, którym barwnik chwyta od razu, ale ja do nich nie należę i 6 godzin trzymania farby na głowie to dla mnie absolutne minimum, łącznie z myciem włosów przed, nakładaniem oraz płukaniem po robi się nam cała dniówka. Czasami dużo się dzieje i ciężko mi zaplanować dzień siedzenia kamieniem w domu, więc zdarza mi się chodzić ze sporym odrostem (fstyt i chańba), dopóki nie wyrwę wolnego dnia

  • częściowo zahacza o poprzedni punkt - farbowanie trzeba zaplanować. Przygotowuję mieszankę tradycyjną metodą i pasta musi swoje odstać - przeważnie rozrabiam ją dzień wcześniej wieczorem i dojrzewa przez noc

  • słabo dostępna stacjonarnie - oprócz wspomnianej henny Eld (uwaga, jednym kolorem, gdzie faktycznie mamy w składzie czystą hennę, jest kolor "Chna" i raczej nie polecam tej marki), widziałam w zielarniach farby firmy Khadi (przyzwoitej jakości, ale droższe). Cenowo i jakościowo wypada to dużo gorzej niż farby dostępne online

  • wysusza włosy oraz skórę głowy - po zabiegu należy zadbać o nawilżenie. Jeśli masz suche końcówki, radzę się ich pozbyć wcześniej - farbowanie jeszcze podkreśli ich suchość i nasze włosy będą wyglądać jak miotła

  • bałagan - wszędzie. Radzę nie pucować łazienki  i szorować wanny wcześniej, bo choćby się nie wiem jak starać, kropki pasty o podejrzanym zielonkawo-brązowym kolorze będą WSZĘDZIE

  • henna farbuje WSZYSTKO - oprócz naszych włosów zabarwi skórę głowy, palców (malowanie paznokci potem obowiązkowe), ręczniki i poduszkę. Oraz, jeśli pasta będzie za rzadka, w gratisie mamy piękne pomarańczowe zacieki na twarzy i szyi. True story - kiedyś wpadłam na genialny pomysł farbowania włosów, nie zastanawiając się, że następnego dnia mam praktyki. Wspomnienie, jak prowadziłam w liceum zajęcia na zaliczenie ze świadomością, że jestem w cętki - bezcenne.

  • to akurat mnie osobiście nie przeszkadza, ale dla niektórych może to stanowić problem - zapach. Henna pachnie w dość charakterystyczny sposób, ziołowy aromat jest intensywny

  • jak każde zioło czy naturalny kosmetyk może uczulić

  • nie mamy dużego wpływu na kolor - zawsze chciałam pofarbować się na płomienną, ognistą rudość. Niestety, mój naturalny kolor jest zbyt ciemny, by uzyskać taki efekt za pomocą henny

  • paleta ziołowych farb jest mocno ograniczona - farbując henną możemy uzyskać jedynie odcienie od rudości do kasztanowego. Jeśli pobawimy się w mieszanki z indygo, rozszerzamy kolorystykę do brązów. Nie jest możliwe rozjaśnienie do odcienia blond - zdarzyło mi się testować na mojej mamie odcień farby Eld "Blond". Z tego co pamiętam, miała w składzie rumianek i kurkumę, a jednym efektem był straszliwy bałagan, bo pasta się kruszyła jeszcze bardziej niż ta z henny

  • podobno może dać niepożądane rezultaty, jeśli włosy były wcześniej farbowane chemicznymi farbami - tutaj ciężko mi się wypowiedzieć, bo sama nigdy nie farbowałam inaczej niż ziołami
henna do włosów ranking

Czy warto w ogóle się w to bawić?


Na pierwszy rzut oka ilość minusów może odstraszać, ale moim zdaniem efekt jest wart tych starań. Włosy lśnią i wyglądają na odżywione, są uniesione od samej nasady. Dzięki hennie zapomniałam co to łupież, a moje cienkie włosy prezentują się bardziej okazale. Kilka lat temu zrobiłam dłuższą przerwę, żeby na próbę wrócić do naturalnego koloru włosów. Szybciutko się z henną przeprosiłam, jak moja fryzura zaczęła przypominać jakieś smętne oklapłe ogryzki zamiast czupryny, do której się przyzwyczaiłam.

Jeśli zachęciłam Cię do wypróbowania henny i nie zniechęciła Cię wizja upapranej łazienki, zapraszam do następnego wpisu za tydzień, gdzie podzielę się moim sposobem na przygotowanie pasty, aplikowanie jej oraz  przedstawię kilka trików ułatwiających cały proces.

O farbowaniu henną w praktyce piszę tutaj

Lakiery hybrydowe Mollon Pro - moja mała kolekcja i mini recenzja

mollon pro uczulenie

W moim poprzednim poście, w którym pisałam o mojej poszukiwaniach lakierów hybrydowych, które nie będą mnie uczulać, wspomniałam już o produktach marki MollonPro. Od razu chciałam też podkreślić, że nie jest to w żaden sposób post sponsorowany, wszystkie lakiery kupiłam na własną rękę.

Nie mam za wiele kolorów, biorąc pod uwagę sporą pojemność, celowałam jedynie w takie kolory, o jakich wiem, że będę często w nich chodzić.

Zaczniemy od jedynego rodzynka w tym zestawieniu, czyli kolorze z serii Hybrid Shine. Te lakiery są dostępne również w mniejszych pojemnościach. Wzięłam jeden kolor na próbę, jako "test alergiczny". Sam lakier jest w porządku i w zasadzie nie widzę różnicy od tych z Hybrid Care. Jest to Vanilla, numer 2.02. Niestety, ale ten kolor jest półtransparentny, której to informacji na stronie brak. Trzeba naprawdę minimum 4 warstw, żeby była mowa o jakimkolwiek kryciu. Ja stosuję go głównie jako tło pod naklejki lub pyłki.


hybrydy mollon pro


mollon pro opinie


Kolorem, który jest u mnie absolutnym must-have to czerwień (bardzo oryginalne, wiem). W ofercie Mollon Pro znajdziemy wiele odcieni czerwonego, ja zdecydowałam się na klasyczny kolor wina, czyli numer 06 Wine. Przy zakupie sugerowałam się nazwą, bo w moim odczuciu grafiki na stronie mocno odbiegają od rzeczywistego koloru. Kolor jest przepiękny i idealnie pasuje do mojego ciepłego koloru skóry, jest wyrazisty, ale nie razi, pasuje zarówno na bardziej eleganckie okazje, jak i na wieczorne randki, jest uniwersalny.
 mollon pro uczulenie


Moim ukochanym kolorem zarówno na paznokciach, jak i w innych dodatkach jest fuksja. Tutaj też zaryzykowałam i zdałam się na nazwę i bardzo dobrze, bo na stronie widzimy całkiem inny kolor. Tak lakier 07 Fuchsia prezentuje się w świetle dziennym:
 mollon pro 07 fuchsia


Jednym z moich ulubionych kolorów Semilaca jest 123 Szeherezada, w pewnym momencie nosiłam go niemal non-stop na zmianę z Mardi gras. Fuchsia od MollonPro ma bardzo zbliżony odcień.

Kolejnym kolorem, który często gości na moich paznokciach jest szarość. Poszukiwałam takiego odcienia szarego, który będzie miał w sobie nutkę fioletu - z lakierów tradycyjnych moim ulubionym odcieniem był lakier z Essence Serendipity. Kolor 83 Lucette jest dokładnie taką szarością przełamaną fioletem, różnie się prezentuje w zależności od światła, raz jest bardziej szary, wieczorem bardziej fioletowy.
mollon pro hybrid care 83 lucette


Kolejnym niejednoznacznym kolorem jest 141 Rhodonite. Jest to fiolet, ale podbity ciepłym różem. Chłodne odcienie fioletu nie współgrają z moim odcieniem skóry, dlatego wahałam się przy zamówieniu, ale na żywo kolor prezentuje się dużo lepiej.
mollon pro hybrid care 141 rhodonite


Na końcu kolejny róż w mojej kolekcji, czyli 149 Pavonia. Jest mocny odcień różu, przyciąga uwagę, ale nie jest zbyt neonowy, nadaje się jak najbardziej na co dzień. Jeden z moich ulubionych kolorów z całej hybrydowej kolekcji.
mollon pro hybrid care 149 pavonia


O jakości samych lakierów pisałam już w poprzednim wpisie. Jestem z nich bardzo zadowolona, zarówno z trwałości jak i łatwości nakładania. Przy ściąganiu również nie sprawiają problemów. I najważniejsze - nie powodują żadnych podrażnień czy uczulenia. Jedynie na co musimy uważać, to dobre wymieszanie pigmentu przed malowaniem (na buteleczce znajdziemy zresztą zalecenie SHAKE WELL) oraz dłuższy czas utwardzania - w mojej lampie LED 24W jest to 60 sekund zamiast standardowych 30. Podsumowując, dla mnie sprawują się na szóstkę.

EDIT Aktualizuję wpis, ponieważ do mojej kolekcji dołączyły dwa kolory, tym razem z serii Hybrid Shine:

2/207 Flaxseed Alley - Nie przepadam za typowymi kolorami nude, ten skusił mnie tym, że wpada nieco w szarawy róż. Jest ciepły odcień beżu/różu, zbliżony do koloru skóry, ale nie na tyle, by się zlewać z nią:
mollon pro hybrid care 207 flaxseed valley


Na początku wydawał się bardzo podobny do 140 Little Stone od Semilac, ale jest od niego zdecydowanie cieplejszy i wpada bardziej w róż niż w szarość:
semilac little stone


2/210 Apricot Brandy - myślę, że tutaj nazwa idealnie oddaje odcień. Jest to odcień koralowy, ale wpadający lekko w brudny róż. Dla mnie idealny, ponieważ większość koralowych jest dla mnie zbyt rażąca, a ten jest jednocześnie przygaszony, ale też nie do końca neutralny
mollon pro hybrid shine 210 apricot brandy


Kolejne kolory w mojej kolekcji w nowym wpisie

Jesienna wishlista szyciowa - czego brakuje w mojej szafie?


Zmiana sezonu zawsze inspiruje do uzupełnienia garderoby. Odkąd zaczęłam szyć sobie sama większość ubrań, zakupy gotowych ubrań nie kuszą mnie tak bardzo, ale potrzeba posiadania czegoś nowego pozostała. Szycie nauczyło mnie bardziej świadomego dobierania ubrań i kompletowania szafy, dlatego jeśli sprawiam sobie nową rzecz, zazwyczaj jest to dość przemyślane. Minusem jest to, że wiele planuję, ale mało realizuję. Mam nadzieję, że lista na blogu zmobilizuje mnie bardziej niż zazwyczaj to bywa, zwłaszcza, że znajdą się tu rzeczy, które planuję już od zeszłego roku.

Na obecny sezon jesień/zima planuję uszyć/wydziergać następujące rzeczy:
  1. Szorty z zakładkami, do łączenia z grubymi rajstopami


Ten projekt chodzi za mną już od dłuższego czasu, bardzo podobają mi się stylizacje w tym stylu:
zooey deschanel

Jako baza posłuży mi wykrój na spodnie z Ottobre Woman 5/2015, oczywiście po skróceniu nogawek:


2. Szare spodnie z dzianiny, inspirowane modelem z Monnari


Leginsy z gumką

Gdy tylko zobaczyłam to zdjęcie, od razu pomyślałam o kuponie szarej pikowanej dzianiny kupionym bez konkretnego celu i zachomikowanym w szafie. Z wykrojem nie było problemu, bo podobne spodnie szyłam już rok temu z Burdy 9/2016 (model 110):



3. Wełniane spodnie w kratę


Krata w tym sezonie rządzi pod wszelkimi postaciami, żeby więc nie zostać w tyle za najnowszymi trendami, mam już przygotowany zarówno materiał, jak i wykrój (Burda, Szycie krok po kroku 2/2015). Nie wykluczam, że skończy się jak zwykle i nogawki ulegną solidnemu zwężeniu:


Szukałam materiału, który będzie zawierał dość dużo wełny, by spodnie były ciepłe. Tkanina, którą wybrałam, ma jej 72% w składzie, także całkiem sporo:

Spodnie w założeniu mają być uniwersalne, zarówno na co dzień do pracy, ze zwykłą bawełnianą bluzką czy prostym sweterkiem, jak i na bardziej eleganckie okazje do białej koszuli. W dodatku powinny być komfortowe w noszeniu, bo pasek jest na szerokiej gumie.

4. Koronkowy wełniany szal

Ten projekt już rozpoczęłam, ale na niego pewnie poczekam najdłużej. Szal dziergam z cieniutkiej włóczki Drops Lace, kolor jasny beż camel (numerek 2020). Jest to mieszanka alpaki (70%) i jedwabiu (30%), co sprawia jest niesamowicie miękka i taka "do miziania".



We wzorze zakochałam się wprost od pierwszego wejrzenia, ale długo trwało, zanim odważyłam się za niego zabrać. Ciągle zdawało mi się, że jest niesamowicie trudny, a koniec końców, nie jest tak źle. Jest za to niesamowicie pracochłonny, w ciągu jednego odcinka serialu robię średnio jedynie 4 rzędy szala. W międzyczasie zaczęłam robić prostą, grubszą chustę, żeby nie zostać całkiem bez okrycia szyi.

5. Koszula w grochy z wiązaną kokardą

Tę koszulę planowałam założyć na poprzednią Wigilię... I wyszło jak zwykle.
Kate Moss for Equipment | Slim Signature printed washed-silk shirt…

Materiał mam z zapasów po mojej mamie, gdy miała chwilową fazę na szycie. Dość szybko się zniechęciła, a mnie dostało się całkiem sporo ciekawych materiałów. Co do wzoru, to jeszcze się nie zdecydowałam ostatecznie, ale póki co stawiam na wykrój, który również pochodzi z Ottobre Woman 5/2015:

Nie jestem do niego całkiem przekonana, bo nie lubię bluzek pod samą szyję. Z drugiej strony, wykroje Ottobre leżą na mnie najlepiej, nie są ani workowate, ani przyciasne w biuście, a nic innego nie znalazłam. Póki co się wstrzymam, do Wigilii jeszcze sporo czasu (ha, rok temu też tak pomyślałam).

6. Zimowy wełniany płaszcz z futrzanym kapturem


Na sam koniec zostawiłam najbardziej wymagający model. Samo gromadzenie materiałów zajęło trochę czasu. Niestety, nie znalazłam w sieci nic choćby odrobinę zbliżonego do projektu w mojej głowie, żeby to zwizualizować. Wykrój wybrałam już dawno temu, jest kurtka z Ottobre Woman, numer 5/2012:

Realizacja z magazynu średnio mi się podoba, ale szukałam własnie płaszcza z wielkim kapturem i zamkiem na ukos. Jedynie zmiana, jaką planuję, to przedłużenie wykroju o 20 cm, dla mnie zimowe okrycie musi sięgać minimum do połowy uda. Mój płaszcz będzie z granatowej wełny, udało mi się kupić w rozsądnej cenie flausz o składzie: 75% wełna, 5% kaszmir, 15% poliester, 5% poliamid. Wnętrze kaptura będzie z żółtego futra o dość długim włosiu, pikowana w romby podszewka będzie również w żółtym kolorze, ale o bardziej stonowanym, miodowym odcieniu. Wełna na płaszcz oraz podszewka są dość cienkie, dlatego dokupiłam również watolinę (z prawdziwej wełny) w celu dodatkowego ocieplenia, mam nadzieję, że 3 warstwy wystarczą, by nie zmarznąć. Jako zamknięcie, oprócz metalowego zamka, kupiłam też brązowe zapięcia na kołeczki (jak w budrysówce), ale o wykorzystaniu ich zadecyduję dopiero po przymiarce na gotowym płaszczu.

Dopiero przy tworzeniu listy zorientowałam się, że jej połowę stanowią spodnie, a przeważnie chodzę w sukienkach i spódnicach. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało po zrealizowaniu moich planów. EDIT: moje jesienno-zimowe zmagania prezentuję w tym wpisie.

Wszystkie zdjęcia zostały podlinkowane bezpośrednio do źródeł.

Uczulenie na hybrydy - jak radzić sobie z alergią na lakiery hybrydowe?

uczulenie na hybryde jak wyleczyc

Najprostszą  i najlepszą metodą na to pytanie będzie oczywiście - nie używać. Co jednak jeśli przyzwyczaiłyśmy się do perfekcyjnych paznokci? Nie mówiąc już o wydanych pieniądzach...

Zanim zainwestowałam w zestaw lakierów hybrydowych i lampę, wolałam się upewnić, czy nie mam uczulenia na lakiery hybrydowe. Słyszałam o nim już wcześniej, dlatego najpierw wypróbowałam lakiery u mojej mamy, która kupiła sobie lampę UV i kilka lakierów Semilac na początek.  Nic się nie działo, więc zainwestowałam w zestaw Semilac Individual, zawierający lampę oraz zestaw lakierów. Wydał mi się najbardziej korzystny cenowo i kompletny z dostępnych wówczas.

Co powinno zwrócić moją uwagę już na samym początku?


Pieczenie! Podczas utrwalania każdej warstwy w lampie piekły mnie całe paznokcie. Głupia ja, myślałam, że to lampa grzeje. Dopiero potem, gdy zaczęłam poszukiwać lakierów, które mnie nie uczulają, zorientowałam się, że pieczenie znikło. To był pierwszy objaw, że większość lakierów hybrydowych nie jest dla mnie. W pewnym momencie zauważyłam również, że po każdym pomalowaniu paznokci lakierami hybrydowymi, pojawiały się u mnie dziwne plamy na ciele, zwłaszcza na buzi, często razem z lekkim katarem siennym. Na początku nie wiązałam tego z hybrydami, dopiero potem skojarzyłam fakty.

Co mogło się przyczynić do wystąpienia reakcji alergicznej?


Biorąc pod uwagę, że symptomy uczulenia wystąpiły od pierwszego użycia, możliwe, że alergia pojawiłaby się i tak. Na pewno jednak nie pomogły tutaj moje błędy początkującego - nakładanie zbyt grubych warstw, co skutkowało niedostatecznym utrwaleniem, bądź zalewaniem skórek, brak wprawy przy zdejmowaniu itd. Polecam filmik Candymony o tym, jakie błędy mogą się przyczynić do rozwoju uczulenia, zwłaszcza podejmującym pierwsze podejście do manicure hybrydowego.

Kolejnym czynnikiem, który pogarszał stan moich paznokci, było też bez wątpienia ściąganie lakieru poprzez odmaczanie w acetonie. W pewnym momencie gdy do typowych objawów alergii na hybrydy - opuchnięcie palców, pęcherzyki - dołączyło też łuszczenie skóry na opuszkach palców, przypisałam to również reakcji na lakiery. Dopiero rozmawiając z moją mamą, wyszło, że ona ma identyczną reakcję na aceton i jej pomogło odstawienie go. Skóra na palcach dosłownie odchodziła płatami i można było opuszek obierać niczym ziemniak ze skóry. U mnie skutkowało to prawdopodobnie nasileniem reakcji alergicznej, gdy podrażniona skóra dostawała kolejnego "kopniaka". W dodatku u mnie baza Semilac trzymała się jak przymurowana i musiałam dość długo trzymać waciki z acetonem na paznokciach.

Niestety, ale jeśli reakcja już u nas wystąpi, należy jak najszybciej ściągnąć hybrydy. Z ewentualnymi eksperymentami należy poczekać, aż palce się zregenerują. Pomogą nam tu maści na wysypki alergiczne (nawet zwykły Fenistil, który zawsze jest pod ręką) i czysta wazelina, która stworzy ochronną warstwę dla podrażnionej skóry. Gdy już stan zapalny minie, dbajmy o regularne stosowanie kremów nawilżających, by opuszki jak najszybciej wróciły do normy.

Czy istnieją lakiery hybrydowe, które mnie nie uczulają?


Tak. Eksperymenty kosztowały mnie trochę czasu i pieniędzy, ale dały efekt. Wiem, że wiele osób w tym momencie popuka się w czoło i stwierdzi, że jestem głupia, ale po pierwsze: tradycyjne lakiery także mi nie służyły i moje paznokcie potrzebowały czasu, by dojść do siebie. A pazurki miałam pomalowane dwa dni, a nie (mniej więcej) dwa tygodnie. Po drugie, trochę już zainwestowałam, zwłaszcza na pierwszej fali entuzjazmu dorobiłam się małej kolekcji kolorów. Część na razie niestety dla mnie niedostępna, ale nie tracę nadziei  :-) . Po trzecie, uwielbiam efekt jaki dają hybrydy, nie mówiąc już o tym, jak upierdliwe jest malowanie zwykłym lakierem i czekanie jak zaschnie.

Przechodząc do konkretów: jaki marki przetestowałam? Chciałam też jasno napisać: podkreśliłam słowo "mnie", które jest w tym momencie kluczowe. Pewne marki lakierów mnie uczuliły, innych nie. Te, które są dla mnie bezpieczne, u kogoś innego mogą wywołać reakcję alergiczną. Nie uważam, że marki Semilac, NeoNail itd. są gorsze czy sprzedają badziewie. Wręcz przeciwnie, gdy koleżanki pytały mnie, jaki zestaw kupić na początek, poleciłam własnie ten, który sama kupiłam, marki Semilac, mimo że lakiery tej marki mnie uczulają, bo dalej uważam, że to dobra marka i fajny zestaw na początek.

semilac uczulenie
Ostatnie podejście do "trefnych" lakierów. Zaczynając od dołu: NeoNail, Sapphire; PolishMe, Lavender Blue; Mollon Pro, Lucette; Semilac, Biscuit. Niestety, znowu wystąpiła reakcja alergiczna na małym palcu oraz palcu wskazującym.
Z jakimi lakierami eksperymentowałam?
Do tej pory sprawdzałam następujące produkty:

zwykła baza, wersja 2 w 1 (czyli baza-top), top i lakiery kolorowe marki Semilac :

wiadomo, bo od tego się zaczęło, wystąpiło uczulenie. Jeden wyjątek: Top No Wipe. Dostałam go w prezencie i z lekką obawą przetestowałam razem ze sprawdzoną bazą i kolorem. Nieznaczne pieczenie podczas utwardzania, ale póki co zero pęcherzyków czy opuchnięcia. Same lakiery kolorowe razem z bazą i topem innych marek wciąż mnie uczulają, ale mam wrażenie, że reakcja za każdym podejściem jest coraz słabsza. Testy wciąż trwają.

Lakiery kolorowe NeoNail:

również tu była reakcja alergiczna, ale jedna najsilniejsza z mojej głupoty - niedostatecznie utwardziłam mocno napigmentowany granat na jednej ręce, bo było widać ewidentnie po tym, że alergia pojawiła się tylko na tej właśnie dłoni. Niestety, ale od tego czasu za każdym razem pojawia się alergia.

Baza, top i lakiery kolorowe PolishMe:

marka chwaliła się formułą 3Free i była dość przystępna cenowo, więc się skusiłam. Jeszcze trafiłam na promocję i drugi lakier był w sumie gratis.
Tak tanio i do tego niby świetny skład?

 jakie lakiery hybrydowe nie uczulają

 Zacznę od jedynego plusa: faktycznie brak reakcji alergicznej, co było dla mnie zachętą do dalszych poszukiwań i inwestowania w droższe produkty EDIT: po ostatniej aplikacji pojawiła się reakcja alergiczna na jednym palcu :(. Firma już się chyba zwinęła z polskiego rynku i się nie dziwię. Jakość była STRASZNA. Ale naprawdę mega straszna. Pierwszy do kosza poleciał top, który zasechł sam z siebie po miesiącu. Generalnie wszystkie produkty są bardzo płynne i rozlewają po paznokciu, w zastosowaniu z oryginalnym top coatem wyglądało to bardzo nieestetycznie. W połączeniu z topem innej marki ujdzie. O paskudnych papierowych etykietach na buteleczkach nawet szkoda wspominać, po tygodniu się poobdzierały i lakiery wyglądały jak po dzikich przejściach.

Bazę jeszcze mam, ale nie wiem, czy jej będę używać. Może u stóp, gdzie lakier trzyma się dłużej. Lakiery PolishMe są bardzo nietrwałe, po kilku dniach odchodzą niczym naklejka w całości. Same kolory na innej bazie i pokryte porządnym topem są ok, dlatego je zostawiłam.
uczulenie na hybryde na jednym palcu

Proteinowa baza oraz top 3D Gloss od Indigo, jeden lakier kolorowy:


w bazie proteinowej pokładałam spore nadzieje, ponieważ widziałam wiele pozytywnych recenzji, niektóre blogerki, u których także pojawiła się alergia, polecały jako nieuczulającą. Dodatkowym atutem miała być trwałość, z natury mam bardzo wiotkie paznokcie, dlatego nie zawsze hybrydy trzymają się tak długo, jakbym sobie tego życzyła. Niestety, ale zarówno baza jak i top powodują u mnie reakcję uczuleniową. Bardzo żałowałam, bo to chyba najlepsze z przetestowanych do tej pory produktów, zarówno trwałość, jak i efekt końcowy zasługują na szóstkę z plusem. Pięknie się poziomują i zapewniają połysk. Z kolei sam lakier kolorowy nic złego nie robił, brak negatywnych skutków.

Top marki CND Shellac:


Kupiłam sam top, bo miałam już nieuczulającą bazę (PolishMe) i chciałam sprawdzić, czy sama zmiana bazy i topu mi pomoże. Nie pomogła, więc z bólem serca (i kieszeni) miałam zainwestować w lakier kolorowy, ale na całe szczęście trafiłam na inną markę, bardziej korzystną cenowo. Co do samego topu: nie uczula, jest trwały, ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi się wart swojej ceny, bo w porównaniu z efektem, jaki dawał top Indigo, wypada średnio.

I wisienka na torcie, czyli Mollon Pro.


W tej chwili posiadam bazę pielęgnacyjną Hybrid Care oraz kilka lakierów kolorowych. Wreszcie trafiłam na produkt, który:

  • nie uczula

  • wygląd i trwałość mnie zadowalają

  • nie kosztuje miliona monet

Mam głównie lakiery z serii Hybrid Care, czyli mające pielęgnować naszą płytkę paznokcia. Nie wiem, czy to działa, dla mnie najważniejsze jest ustąpienie uczulenia i na pewno, gdy wykończę top Shellaca, kupię top Hybrid Care. Jedyne minusy: jeśli chodzi o serię Hybrid Care, dostępne są tylko większe pojemności (12 ml). Co oznacza, że chociaż przeliczając wychodzi mniej więcej tak jak Semilac, czy NeoNail, to jednorazowo musimy wydać więcej. Kolejnym minusem jest mała popularność, a co za tym idzie mniejsza dostępność stacjonarnie czy mniej swatchy w sieci, przez co większość kolorów kupujemy w ciemno. Co zamierzam swoją drogą zmienić, post z moją kolekcją lakierów Mollon Pro już czeka w kolejce :)
uczulenie na hybryde jak złagodzić


Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam osobom walczącym z alergią na lakiery hybrydowe. Zanim zainwestujemy w lampę i resztę akcesoriów, dobrze jest sobie przetestować, czy to na pewno dla nas. Choć jak widać, nie zawsze jesteśmy w stanie to przewidzieć.

Kosmetyczne lektury: Inspirująca historia Heleny Rubinstein


Dziś nietypowo, bo nie będzie to recenzja ani kolejny post o pielęgnacji. Ostatnio w moje ręce wpadła biografia twórczyni jednej z najsłynniejszych marek, która do dziś utrzymała się na rynku - Heleny Rubinstein, autorstwa Michèle Fitoussi. Nie jest nowość, Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno ukazała się w 2012 roku.

Książkę czyta się naprawdę dobrze, styl autorki jest bardzo przyjemny w odbiorze i, co jest bardzo dla mnie istotne w biografiach, neutralny. Fitoussi w żaden sposób nie ocenia życia i postępowania osoby, którą opisuje, pozostawia to czytelnikowi. Sama postać Heleny Rubinstein, dość przerażająca i budząca podziw jednocześnie, oraz jej burzliwe życie są dobrym powodem dla sięgnięcia po dzieło Fitoussi. Jednak dla mnie, kosmetycznego freaka, nie mniej interesujące okazało się tło - a mianowicie, jak zmieniało się podejście kobiet do pielęgnacji i kosmetyków. Dla szokująca była informacja, że jeszcze w latach 50. we Francji 39% kobiet myło tylko raz w miesiącu włosy! Ciężko uwierzyć, jakiej rewolucji dokonała Rubinstein w Australii, przedstawiając kobietom zwykły krem nawilżający. Swoją drogą, patrząc z punktu dzisiejszego konsumenta, trochę nieprawdopodobne się wydaje, by prosty krem, ukręcony gdzieś po godzinach w kuchni, mógł dawać tak spektakularne efekty, jakie są tu opisywane - od spękanej, spalonej słońcem skóry do "brzoskwiniowej cery". A może oczekiwania kobiet były wtedy dużo niższe?

Kolejną ciekawostką jest rozwój wielki marek, cenionych do dnia dzisiejszego - możemy czytać o początkach Elizabeth Arden czy Estée Lauder. Nigdy bym nie pomyślała, że nazwa Maybelline powstała od połączenia dwóch słów - imienia Maybel i końcówki słowa wazelina. Właśnie z wazeliny wymieszanej z pyłem węglowym młody naukowiec stworzył pierwszy tusz do rzęs, dla swojej siostry Maybel.

Podczas lektury naszła mnie też kolejna refleksja - jak często bierzemy za oczywiste, to co jeszcze niedawno oczywiste nie było. Chodzi mi tu np. o skład kosmetyku - teraz każdy może analizować, co jest w środku przed zakupem. Tu możemy przeczytać, jak wcześniej oszukiwano konsumentów, pisząc niestworzone rzeczy o użytych składnikach i tworząc jedynie iluzję luksusu.
"Wytwarzanie kremu nie jest drogie, zaledwie dziesięć pensów słoiczek. Thompson, który wtrąca się także do rozliczeń, uważa, że trzeba go sprzedawać po dwa szylingi i dziesięć pensów. - Kobiety nie będą kupować tak taniego produktu - oświadcza Helena. - Muszą mieć wrażenie, że dla polepszenia wyglądu sprawiają sobie coś wyjątkowego. A my musimy im to zaproponować... Po siedem szylingów i siedem pensów."

W zasadzie wcześniej wszystkie chwyty były dozwolone. Sama Helena Rubinstein promowała swoją markę i produkty, jako "metodę naukową", odkrytą przez nią wraz z europejskimi naukowcami, podczas jej niedokończonych studiów medycznych. W rzeczywistości nie miała nawet matury. Nie zdradzając już więcej, zachęcam do sięgnięcia po biografię również jako źródło ciekawych anegdotek z branży kosmetycznej.

Podsumowując, ile by czasu nie upłynęło, recepta na wieczną młodość i piękno pozostaje niezmienna - ruch, zdrowe odżywianie oraz przemyślana pielęgnacja. 

Kuracja na gorąco Farmona - czy uratowała moje włosy po urlopie? Recenzja, efekt PRZED i PO


W jednym poście, dokładnie tym klik, pokazywałam, że skusiłam się na bursztynową kurację na gorąco marki Farmona. Gdy wróciłam z urlopu, włosy i skóra były tak przesuszone, że moja standardowa "szamponowa" pielęgnacja włosów nie dawała rady. Była to idealna okazja, by sprawdzić, czy produkt spełnia obietnice producenta.

Jaki był stan moich włosów przed zastosowaniem kuracji?

Krótko mówiąc: tragiczny. Nie chciałam wlec ze sobą za wiele produktów na wyjazd, więc zapakowałam jedynie małe pudełeczko, do którego przełożyłam białe mydło Agrafii. Miało mi służyć jako szampon i do mycia buzi. Niestety, ale używane dzień w dzień było zbyt agresywne i po powrocie włosy wyglądały jak kupka siana. Dodatkowa łamały się na potęgę, tak że na grzebieniu zostawała cała garść. Czyli były dokładnie takie, dla jakich jest dedykowana kuracja - suche i łamliwe. Pourlopowe siano w pełnej krasie:


Co obiecuje producent i co znajdziemy w środku?


Dziś wyjątkowo nie omówię składu krok po kroku, ponieważ w zasadzie otrzymujemy 3 różne produkty o dość długich składach i ten wpis nigdy by się nie skończył :). Efektem zastosowania całości mają być "nawilżone, mocne, pełne witalności, jedwabiście gładkie i miękkie włosy". W kartoniku znajdziemy trzy saszetki oraz foliowy czepek.

Krok 1. Regenerująca maska olejowa


Skład INCI: Aqua (Water), Cyclopentasiloxane, Persea Gratissima (Avocado) Oil*, Cetearyl Alcohol*, Cocos Nucifera (Coconut) Oil*, Glycerin*, Behentrimonium Chloride, Hydrolyzed Silk, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Argania Spinosa (Argan) Kernel Oil*, Starch Hydroxypropyltrimonium Chloride, Urea, Propylene Glycol, Amber Extract*, Tocopheryl Acetate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Sodium Lactate, Lactic Acid, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Dimethiconol, Hydroxyethylcellulose, Parfum (Fragrance), Limonene

Po wodzie i silikonie znajdziemy w masce takie oleje jak olej awokado, kokosowy, nieco dalej olej jojoba i arganowy. Mamy tez różne nawilżacze - gliceryna, mocznik, glikol propylenowy. W masce odnajdziemy również hydrolizat jedwabiu oraz obiecany wyciąg z bursztynu. Sama maska ma przyjemną, lejącą konsystencję. Jedynie zastrzeżenia miałabym do ilości, bo przy mojej długości włosów było jej naprawdę na styk. Tak jak zaleca instrukcja, najpierw maskę podgrzałam w miseczce gorącej wody, a następnie na pokryte nią włosy nałożyłam załączony czepek oraz dodatkowo zawinęłam głowę w turban z ręcznika, by lepiej trzymało się ciepło.

Krok 2. Szampon nawilżający


INCI: Aqua (Water), Sodium Laureth Sulfate, Urea, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Amber Extract*, Inulin*, Panthenol, Soluble Collagen, Sodium Cocoamphoacetate, Silicone Quaternium-22, Polyglyceryl-3 Caprate, Dipropylene Glycol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Polyquaternium-10, Disodium EDTA, Lactic Acid, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone

Skład szamponu jest dość średni. Co prawda, mamy dość wysoko mocznik, mamy też fajne składniki, jak wyciąg z bursztynu, panthenol, kolagen, ale jednocześnie substancją myjącą (oraz patrząc na resztę składu, chyba też głównym składnikiem) jest SLES, dość wysoko mamy też chlorek sodu (czyli sól), a więc składniki o działaniu przeciwstawnym, mogące powodować przesuszenie oraz podrażnienie.

Szampon pienił się jak dziki i bez problemu zmył maskę, ale że działał nawilżająco, to bym nie powiedziała.

Krok 3. Balsam wygładzający


INCI: Aqua (Water), Cetyl Alcohol*, Behentrimonium Chloride, Glycerin*, Propylene Glycol, Equisetum Arvense (Horsetail) Herb Extract*, Cetearyl Alcohol*, Stearalkonium Chloride, PEG-20 Stearate, Inulin*, Hydrolyzed Keratin, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Starch, Panthenol, Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Cetrimonium Chloride, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate, Hydroxyethylcellulose, Disodium EDTA, Parfum (Fragrance)

Balsam zawiera głównie substancje mające za zadanie wygładzić i ułatwić rozczesywanie: alkohol cetylowy, inulinę, behentrimonium chloride. Z substancji czynnych mamy m. in. ekstrakt ze skrzypu polnego, keratynę, proteiny zbożowe.

Zgodnie z sugestią, że jeśli nasze włosy potrzebują intensywnego odżywienia, nie powinniśmy balsamu spłukiwać, zostawiłam go początkowo na włosach. Jednak widząc, że włosy nic a nic nie schną i są przeciążone, ostatecznie po półgodzinie go spłukałam, by nie ryzykować "przyklapu" na następny dzień.

Czas na podsumowanie: efekt


Już podczas spłukiwania włosów czułam różnicę. Włosy były wyraźnie gładsze i bardziej dociążone. Gdy wyschły, prezentowały się następująco:



Wydaje mi się, że różnica jest dość widoczna. Włosom daleko do ideału ale jest to dobry punkt wyjścia do doprowadzania ich z powrotem do ładu. Ponieważ publikuję recenzję po pewnym czasie, z pewnością mogę powiedzieć, że włosy przestały się łamać i sterczeć na wszystkie strony.

Czy kupię ponownie?

Nie wydaje mi się. Efekty są niezłe, ale myślę, że gdybym pogrzebała w szafce z kosmetykami i półproduktami, mogłabym skomponować podobny zestaw. Kupując kurację, chciałam produktów mocno nawilżających i odżywiających, takich, jakich na co dzień nie używam, bo nie mam takiej potrzeby. Nie widzę sensu inwestowania w kosmetyki, które będą mi potrzebne tylko na krótki okres czasu, zakup jednorazowych porcji byłby wtedy idealnym wyjściem.



Podsumowując, jest to dla mnie produkt średni - ani dobry, ani zły. Nie żałuję zakupu, ale raczej nie skuszę się ponownie.

Nawilżające serum do twarzy DIY - recykling "resztek"


Dziś kolejny raz pokażę, że nie trzeba wiele czasu, by stworzyć samemu fajny kosmetyk w domowym zaciszu. Nazywam go "resztkowym" serum, bo za bazę posłuży mi serum do twarzy z serii Aktywator Młodości marki Ava. Zostało go już tak niewiele w buteleczce, że nie dosięgałam go pipetką. A to dla mnie okazja, aby go troszkę podrasować. W ten sam sposób możecie "poprawić" kosmetyk, który np. nie nawilża w dostateczny sposób. Temu produktowi akurat nic nie mogę zarzucić, bardzo go lubię. Jego ulepszoną wersję stosuję 1 - max 2 razy w tygodniu i starczy. Prosty skład także sprawia, że jest idealne do przeróbek. Nie jest to ścisła receptura, składniki dodajemy "na oko". Tego typu kombinacje są dobre dla początkujących, by przekonać się do domowych kosmetyków. Pamiętajcie jednak, że do tego typu mieszania nadają się jedynie kosmetyki o stosunkowo prostych składach - mniejsze jest wtedy ryzyko wystąpienia niepożądanej reakcji i podrażnienia skóry. I złota zasada - przed pierwszym zastosowaniem kosmetyku - czy to naszego, czy to kupnego - najpierw próba uczuleniowa.

Jeśli chodzi o wykonanie tego serum nawilżającego do twarzy, poziom trudności to jeden leniwiec:


Co będzie nam potrzebne?



Ja sięgnęłam po sprawdzone składniki, które mam zawsze pod ręką. Chciałam, żeby moje serum było silnie nawilżające i szybko się wchłaniało, dlatego wybrałam:

  • żel aloesowy

  • skwalan

  • ekstrakt z hibiskusa

Zaczynamy od przelania pozostałości serum do zlewki.  Następnie dodajemy żel aloesowy i skwalan, w takiej samej ilości, ile nam zostało serum, tak żeby każde z nich stanowiło 1/3 zawartości. Oczywiście nic się nie stanie, jeśli któregoś składnika będzie mniej, a innego więcej. Na końcu dosypujemy ekstrakt, na tak niewielką ilość będzie to dosłownie szczypta:



Teraz pozostaje nam jedynie wymieszać wszystkie składniki i przelać do odkażonego wcześniej słoiczka.


Konsystencja serum jest bardzo płynna, dzięki ekstraktowi z hibiskusa ma piękny pastelowo-fioletowy kolor:




I gotowe! Lubię się w ten sposób "bawić" kosmetykami, nie zabiera to wiele czasu, a efekty mogą nas czasami zaskoczyć. A nawet jeśli coś nie wyjdzie - w końcu były to tylko "resztki", więc nie ma czego żałować  :-) Dlatego zachęcam Was do własnych eksperymentów.

Lawendowy puder do stóp (i ciała) DIY - idealny kosmetyk na lato!

Lato nas w tym roku wyjątkowo rozpieszcza, więc dziś przepis na kosmetyk, bez którego nie wyobrażam sobie upalnych dni. Sama receptura j...