Przy takich kombajnach jak opisane poprzednim razem Cosmetic Scan i Code Check dość blado wypada następna prościutka aplikacja, czyli
Cosmetics Checker
Dostępny tutaj.
Cena: darmowa, ale zawiera reklamy
Język: angielski
Wygląd/funkcjonalność: Obsługa jest ultra prosta: wybieramy markę z listy, po czym wpisujemy kod EAN.
Jak wypadła?: Największą i dyskwalifikującą wadą aplikacji jest ograniczony wybór marek. Bez wybrania marki nie wyszukuje nam produktu. W dodatku są typowe drogeryjne marki:
Drugą wadą, która odstraszyła mnie skutecznie jest wielka irytująca reklama (i skąd ten Cypr?):
Gdy znalazłam już markę, której produkt posiadam i wpisałam EAN wynik był następujący:
Podobnie szybko rozprawiłam się z aplikacją Ingred.
Pobrany stąd.
Cena: darmowa
Język: teoretycznie angielski, wiele fraz występuje po hiszpańsku
Wygląd/funkcjonalność: Bardzo prosty wygląd. Aby sprawdzić produkt, należy zrobić zdjęcie składu. Do dyspozycji mamy również wyszukiwarkę składników oraz branżowe artykuły.
Jak wypadła?: No niestety, znów bubel. Po zrobieniu zdjęcia składu program przestaje działać. Artykułów też nie poczytam:
A wyszukiwarka składników za każdym razem pokazywała tajemniczy komunikat po hiszpańsku.
Ostatnim testowanym program był CosmEthics.
Do pobrania tutaj
Cena: darmowa, z możliwością wykupienia wersji premium
Język: angielski
Wygląd/funkcjonalność: Minimalistyczny design, po kliknięciu na ikonkę aparatu uruchamia się skaner artykułu.
W aplikację jest wbudowana wyszukiwarka kosmetyków, mamy też możliwość przejścia do sklepu online. Po zalogowaniu możemy spersonalizować nasz profil użytkownika. Niestety reklamy zachęcające do przejścia na wersję premium są dość nachalne.
Jak wypadła?: Niestety baza produktów (zwłaszcza polskich) jest póki co dość ograniczona. A szkoda, bo CosmEthics w ogólnym rozrachunku wypada całkiem, całkiem. Po pierwsze jako jedyna informuje nas, na ile skład w bazie danych jest aktualny:
Mamy też rekomendowane produkty przez aplikację:
Potencjalnie szkodliwe składniki na liście są oznaczone w celu szybszego znalezienia:
Jeśli danego kosmetyku nie ma w bazie, aplikacja zachęca nas do dodania:
Słabym punktem są opisy poszczególnych składników - twórcy programu przekierowują nas po prostu do... Wikipedii.
Mało zachęcające, aby na szybko podczas zakupów zapoznać się, co siedzi w danym kosmetyku.
Czas na podsumowanie
Która aplikacja wygrała? Początkowo byłam zachwycona Cosmetic Scan, gdyby nie jedna wpadka. W jednym z żeli z Yves Rocher aplikacja wykryła substancję zakazaną w Unii Europejskiej.
Ok, tylko że na składzie podanym na opakowaniu dana substancja nie występuje. Dla porównania ten sam żel dostał od CosmeEthics zielone światło, brak podejrzanego składnika:
Code Check był już mniej entuzjastycznie nastawiony, ale również nie alarmował o zakazanych substancjach.
I jaki z tego wniosek? Żadna aplikacja nie zwalnia nas z myślenia. Moim zdaniem jest to dobry początek dla nauczenia się analizowania składu INCI. Wydaje mi się, że aplikacje kładą główny nacisk na szukanie tych złych składników, a przecież nie tylko o to w tym chodzi. Wybierajmy kosmetyki, które działają, a nie tylko nie szkodzą. Na pewno po kilku kosmetykach zaczniemy wyłapywać te najpopularniejsze składniki. Na moim telefonie zostawiam sobie Cosmetic Scan oraz Code Check. Cosmetic Scan ma bogatą bazę oraz przejrzyste opisy składników po polsku. Code Check zachowam ze względu na większą opcji i wiadomości, jaką oferuje - w aplikacji możemy nawet znaleźć informację o przyznanych kosmetykowi certyfikatach, jak i o samym certyfikacie (uwaga- po niemiecku). Język niemiecki mnie akurat nie odstrasza, bo na co dzień mam kontakt z nim w pracy.
Korzystasz ze skanerów kosmetyków? A jeśli nie, to czy któraś zainteresowała Cię na tyle, by ją zainstalować na swoim telefonie?