Czy warto inwestować w przybory dziewiarskie? Kilka rad dla początkujących dziewiarek

tanie druty na żyłce


Gdy parę lat temu na nowo zainteresowałam się dzierganiem, impulsem do tego stała się... promocja na akcesoria dziewiarskie w Lidlu. Dwie pary akrylowych drutów na żyłce kosztowały jakieś 6 zł, grzech nie wziąć. Wcześniej korzystałam jedynie z drutów odziedziczonych po babci i pamiętających poprzedni ustrój. Babcia praktycznie nie rozstawała się z robótką i miała całą szufladę przeważnie metalowych prostych drutów. Było też parę modeli na żyłce i były STRASZNE. Robienie na nich to była droga przez mękę, żyłka była sztywna jak koci ogon, a miejsce łączenia żyłki z drutem było nierówne, haczyło o oczka i zaciągało włóczkę.


Nic więc dziwnego, że te tanie druty z Lidla wydały mi się wtedy szczytem luksusu. Dziś leżą sobie jako zapasowe w szufladzie. Nie są złe, ale żyłka jest dość sztywna, no i są grube 6 mm i 7 mm - ja rzadko sięgam po większe grubości niż 5 mm.


Naturalnie dalszym krokiem było więc zakupienie innych, mniejszych rozmiarów. Wiedziałam już, że w grę wchodzą jedynie okrągłe na żyłce, bo dzierganie na prostych drutach jest dla mnie niewygodne i uciążliwe. Na Allegro trafiłam na zestaw full wypas bambusowych 15 rozmiarów od 2 mm do 12 mm za jedynie 37 zł. I też oczywiście byłam na początku nimi zachwycona :)


Jakiś czas temu jedne druty zginęły śmiercią tragiczną i musiałam dokupić rozmiar 4,5 mm. Tym razem zdecydowałam się już na wyższą półkę i kupiłam KnitPro Symfonie Wood. Kosztowały dokładnie 31,50 zł, czyli niewiele mniej niż 15-częściowy zestaw. Jak wypadają w porównaniu z chińskimi no name?


druty knit pro opinie
Po lewej chińskie no name, po prawej KnitPro

Jakość wykonania


Tu raczej nie ma nikogo nie zaskoczę, że różnica jest znaczna. Najbardziej rzuca się w oczy sposób mocowania żyłki. KnitPro ma żyłkę zamocowaną w środku metalowego łącznika, w którym został również osadzony drut. Włóczka przesuwa się bez problemu. W przypadku Chińczyka mamy odwrotną technikę, mianowicie żyłka jest gumową rurką, zaciśniętą na drucie. Ogólnie funkcjonuje to tak samo dobrze w droższym modelu, niestety niektóre rozmiary są felerne i wtedy np. drut jest krzywo spiłowany i zahacza o robótkę, a w jednym rozmiarze żyłka była źle zgrzana i praktycznie od razu się ułamała. Przy grubszych rozmiarach z kolei żyłka bardzo się załamuje i nie wygląda zbyt solidnie. No ale przy cenie około 2,50 zł za sztukę i tak jakość jest naprawdę spoko.

Komfort użytkowania

Pod tym względem nie ma za wielkiej różnicy, szczerze mówiąc. Żyłka w KnitPro jest elastyczna, podobnie miękka są rurki w no name. Robótka przesuwa się swobodnie, pomijając oczywiście te wadliwie wykonane modele. Jedynie może KnitPro od samego początku były śliskie, te tanie bambusowe były lekko szorstkie i musiały się trochę "wyrobić", ale teraz już są idealnie gładkie.

Trwałość


Co KnitPro nie mam żadnych uwag, bo póki co (tfu, tfu) nic się z nimi nie dzieje. Nie wiem, czy to też nie zasługa tego, że są drewniane, a nie bambusowe, ale nie odkształciły, żyłka również trzyma się jak trzeba.


Chińczyki no name już pomału się wykruszają. Dwa razy zdarzyła mi się przymusowa przerwa w dzierganiu, bo żyłka na łączeniu ułamała się w trakcie roboty. Uczciwe dodam, że były to dość ciężkie, duże robótki, przy małych pierdółkach to się nie zdarzało. Co do samych drutów, to lekko się wypaczyły (nie są idealnie proste), ale to akurat może być naturalną cechą bambusa.

Czy żałuję, że nie zainwestowałam od razu w markowe drogie akcesoria?


Absolutnie nie. Początkującym odradzam kupowanie jakichkolwiek droższych akcesoriów. Dużo lepszym rozwiązaniem jest kupowanie różnych tanich modeli, żeby poznać swoje preferencje. Na początku też ciężko nam określić po jakie rozmiary będziemy najczęściej będziemy, a które są nam zupełnie zbędne.

Kupienie całego budżetowego zestawu też nie jest złym pomysłem, bo zwłaszcza na początku możemy mieć problem z doborem odpowiedniego rozmiaru do włóczki i dobrze jest mieć możliwość sprawdzenia, czy rozmiar wyżej/niżej nie będzie tym właściwym.

Co dało mi testowanie różnych rodzajów drutów?


Dzięki pierwszym nietrafionym wyborom wiem już że:


  • nie lubię drutów prostych, wygoda okrągłych jest bez porównania

  • nie lubię drutów akrylowych i metalowych, lubię drewniane

  • nie używam kompletnie drutów grubszych niż 6 mm, pomijając jedną czy dwie czapki na rok

  • gdy kupujemy druty okrągłe, musimy pamiętać, że podana długość to żyłka + druty (przeżyłam ogromne rozczarowanie, otwierając paczkę z KnitPro :( )


Dlatego, gdy teraz musiałam uzupełnić zapasy, wybór był prosty: mały zestaw KnitPro z wymiennymi drewnianymi drutami, 4 rozmiary od 3 mm do 4,5 mm. W moim przypadku inwestowanie w większy zestaw nie ma sensu, bo nie będę go wykorzystywać. W razie potrzeby mam tanie druty, do sporadycznych "wyskoków" nadadzą się w zupełności.


Jak tylko do mnie dotrą, na pewno pojawi się recenzja, czy były warte swej ceny :).

All-In-One, czyli wielofunkcyjne mydło solankowe White Flower's -recenzja i propozycje zastosowania


Dziś wyjątkowo bez zdjęć "real-photo", bo opakowanie prezentowało się wyjątkowo nieapetycznie po dość  długim czasie użytkowania. Bohaterem dzisiejszego wpisu jest solankowe mydło marki White Flower's. Kupiłam je już daaawno temu na promocji w Rossmanie za ok. 10 zł, cena regularna to 13,99 zł. Bardzo lubię produkty tej marki i to mydło nie jest wyjątkiem. Ogólnie mam lekką obsesję, jeśli chodzi o produkty na bazie soli, bądź błota z Morza Martwego. Ale jest to obsesja uzasadniona, bo do tej pory się ani razu nie zawiodłam.

Skład mydła jest króciutki:

Aqua, Potassium Cocoate, Glycerin, Maris Aqua, Hydroxypropyl Methylcellulose, Parfum, Eugenol, Limonene, Linalool, Lilial, Hexylcinnamaldehyde, Coumarin, Mica, CI 77891, Tin Oxide 

To, co najbardziej mi się podoba w tym produkcie to przede wszystkim jego wielofunkcyjność. Jakie zastosowania dla niego wynalazłam?

Głównie służył mi jako żel do mycia twarzy.


Jak już wspominałam we wpisie o demakijażu wieczornym, mydłem zmywałam przede wszystkim makijaż rozpuszczony balsamem do mycia twarzy.  Idealnie zmywał tłustą warstwę, a buzia była oczyszczona i miękka. Dobrze koi też podrażnienia o całym dniu. Stosowany solo zostawiał skórę mocno oczyszczoną i piszczącą. Ja nie przepadam za tym efektem, ale jeśli ktoś preferuje mocne oczyszczenie twarzy, to przypadnie mu to do gustu. Trzeba też podkreślić, że mimo mocnego domycia skóry, cera nie jest podrażniona.

Jako żel do mycia ciała używałam go rzadko, bo było mi szkoda  ;)


Tutaj efekt podobny jak na twarzy -skóra miękka, domyta, ewentualne zaczerwienienia rozjaśnione.

W chwilach podbramkowych znalazł zastosowanie jako mydło do rąk


Gdy znowu pojawiła się mi się egzema na dłoni, zamieniałam dotychczas używane mydło na mdło solankowe i działało świetnie - ponownie zaczerwienie szybko znikło, a suchy placek zaczął na nowo przypominać skórę dłoni.

Awaryjnie używałam go także jako... żel do higieny intymnej


Na co dzień jego działanie byłoby zbyt wysuszające, ale gdy czułam, że może się skończyć infekcją (wszystkie wiemy o co chodzi), używałam go jako żelu do higieny intymnej i problem znikał.

Jedną porażką było użycie go zamiast szamponu. TRAGEDIA, nie róbcie tego w domu. Włosy w momencie zmieniły się w sztywne, tłuste strąki, i mimo że od razu spłukałam to innym szamponem, to na następny dzień wyglądały, jakbym ich przez tydzień nie myła.

Ale żeby nie było tak słodko... czy ten kosmetyk ma jakieś wady?


Oczywiście!

Jako pierwsze co mi się nasuwa to zapach. Kojarzy mi się tak ciotkowato i staroświecko. Etykieta również nie należy do najtrwalszych, przez co pod koniec mydło nie prezentuje się zbyt estetycznie, stojąc np. na wannie.

Po drugie, ma w składzie sól, więc nie radzę stosować na ranki, bądź zadrapania. Dodatkowo, ta sól lubi się zbierać w formie glutka na końcu pompki, więc od czasu do czasu trzeba odblokować otworek.

I na koniec, jego konsystencja jest bardzo lejąca, więc jeśli nie będziemy uważać, łatwo ucieknie nam między palcami.

Czy te wady odstraszą mnie od ponownego zakupu? Absolutnie nie, bo to świetny kosmetyk o różnorodnym zastosowaniu i do tego niesamowicie wydajny.

Nigdy nie mów nigdy, czyli polubiłam odżywkę do włosów! Natura Siberica Odżywka do włosów farbowanych i zniszczonych - szybka recenzja


Jak pisałam wcześniej z odżywkami do włosów było mi do tej pory nie po drodze. Testowałam wiele hitów blogosfery i zawsze kończyły jako baza do peelingu do ciała. Te do suchych włosów obciążały włosy i powodowały przyklap, te lżejsze z kolei nic nie robiły albo je wręcz plątały. Aż przy okazji zakupów w Rossmanie zajrzałam jak zwykle na regał z cenami na do widzenia, zobaczyłam tylko na szybko mega promocję na szampon, spojrzałam na skład i spodobał mi się. Butelka była lekko porysowana czy przybrudzona, więc wzięłam kolejną i dopiero w domu przekonałam się, że produkty były poprzestawiane i zamiast szamponu kupiłam odżywkę. Zonk. W dodatku taką do włosów zniszczonych i farbowanych, więc wizja smętnych i posklejanych strąków sama się nasunęła. Skład także jest bardziej "syntetyczny" niż kosmetyki, których zazwyczaj używam.


Z dużą dozą nieufności nałożyłam niewielką ilość produktu na umyte silnie oczyszczającym szamponem włosy i zgodnie z zaleceniem producenta trzymałam jakieś 3 - 5 minut. Sama konsystencja jest idealna, odżywka nie jest ani zbyt gęsta, rozprowadza się z łatwością po mokrych włosach, ani zbyt rzadka, nie ucieka między palcami. Zapach jest dla mnie bardzo przyjemny, taki "fryzjerski" (nie umiem tego inaczej określić), ale nie jest duszący. Co do opakowania, to butelka jest z solidnego plastiku, srebrne elementy nie obłażą. Dozowanie nie sprawia najmniejszego problemu, a dzięki temu, że można je postawić na zakrętce można spokojnie zużyć produkt do samego końca denka.

Odżywka bez problemu daje się spłukać z włosów, nie trzeba się wspomagać szamponem. Inne odżywki przeważnie muszę zmywać szamponem, a jak dla mnie wtedy stosowanie odżywki tak jakby mija się z celem.

Efekt? Włosy pięknie błyszczą, są uniesione od nasady, ale nie puszą się. Są także sypkie, ale absolutnie nie posklejane. Rozczesują się także zdecydowanie lepiej. Odżywkę zużyłam do samej kropelki i na pewno kupię ją ponownie. Cena regularna to około 30 zł (ja kupiłam ją za 17 zł), u mnie wystarczyła na dość długo. Chciałam jednak zaznaczyć, że stosowałam ją średnio raz na tydzień (tylko po użyciu szamponu oczyszczającego) i w niewielkiej ilości (jedna - dwie pompki).

Szampon w kremie Yves Rocher- czy dał radę zastąpić balsam myjący Sylveco?


O moim uwielbieniu do balsamu myjącego z betuliną Sylveco pisałam już w tym wpisie. Jest to produkt, dla którego nie znalazłam do tej pory godnego odpowiednika. Myje, nawilża, nie obciąża włosów, a cena moim zdaniem przystępna, biorąc pod uwagę jego wydajność - mnie do umycia (czy raczej odświeżenia włosów) wystarcza niewielka ilość.

W takim razie dziwi Was pewno, po co szukać czegoś zastępnika? Mianowicie jednej rzeczy nie mogę zdzierżyć - jego zapachu. Jest dla mnie duszący, nieprzyjemny i bynajmniej nie przypomina rozmarynu. Gdy więc zobaczyłam w ofercie Yves Rocher szampon w kremie pomyślałam, że warto spróbować, bo szampony i kosmetyki myjące są jednymi, które mi podchodzą w tej marce.

Przejdźmy zatem do konkretów:

Cena i dostępność


Balsam Sylveco kupuję przeważnie za ok. 25 - 30 zł (wiadomo, w internecie taniej niż stacjonarnie). Jest dostępny w wielu drogeriach internetowych, stacjonarnie trochę gorzej, ale również idzie go kupić.  Jest to butelka 300 ml. Za tubę szamponu YVR  o pojemności 200 ml zapłaciłam 17,90 zł (regularna cena to 19,90 zł) i napotkamy go prawdopodobnie w każdym punkcie stacjonarnym Yves Rocher.

Skład


Sylveco bazuje na łagodnych detergentach i nawilżaczach:
INCI: Aqua, Coco-Glucoside, Decyl Glucoside, Mel Extract, Cocamidopropyl Betaine, Butyrospermum Parkii Butter, Panthenol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Glyceryl Oletate, Lactic Acid, Betulin, Sodium Benzoate, Rosmarinus Officinalis Leaf Oil

Piękny skład, nic dodać nic ująć. A co znajdziemy w propozycji Francuzów?

INCI: Aqua, Stearyl Alcohol, Cetylalcohol, Lauryl GlucosideBehentrimonium Chloride, Crataegus Monogyna Flower Extract, Isopropylalcohol, Glycerin, Sodium Benzoate, Citric Acid, Panthenol, Parfum, Guar Hydroxypro Pyltrimonium Chloride, Ethylhexylsalicylate, Tocopherol, Glycine Soja Oil Unsaponifiables, Potassium Sorbate

Dla ułatwienia zaznaczyłam substancje mające działanie myjące na kolor pomarańczowy. Widać tu sporą różnicę - w produkcie Sylveco mamy głównie detergenty z dodatkiem emolientów, skład szamponu YVR zaczyna się od emolientów i dopiero potem znajduje się bardzo łagodny detergent oraz substancja myjąca. Dlatego ja bym nazwała to raczej myjącą odżywką niż prawdziwym szamponem.

Opakowanie i konsystencja


Balsam jest pakowany w tradycyjną butelkę, plastik jest porządny i wytrzymuje do momentu skończenia produktu. Konsystencja jest rzadka i trzeba uważać, żeby nie uciekł między palcami. Na włosach rozprowadza się z łatwością, dobrze pieni, dlatego już niewielka ilość wystarczy do pokrycia skóry głowy.

Szampon w kremie mamy w wygodnej tubce, sam kosmetyk jest dużo bardziej gęsty. Niestety przekłada się to na komfort użytkowania i wydajność, ciężko jest go równomiernie rozprowadzić. Nie pieni się, ale nie miał się pienić - producent reklamuje go jako szampon No Poo.

Działanie


O Sylveco już pisałam - włosy są jednocześnie oczyszczone i nawilżone, nie są przyklapnięte. Tylko ten zapach...

Opowiadając na pytanie zadane w tytule: czy szampon w kremie dał radę go zastąpić? Otóż NIE. Tępa konsystencja utrudnia nie tylko rozprowadzenie szamponu, ale także jego porządne wypłukanie. Potrzebne były hektolitry wody, żeby jako tako dopłukać głowę. Włosy były obciążone i szybko stawały się nieświeże. Najgorsze było to, że szampon bardzo podrażnił mi skórę głowy, pojawiło się swędzenie i łupież.

Do czego go zużyję? Bardzo dobrze się sprawdza jako balsam do mycia, ale ciała - skóra na ciele nie jest u mnie tak wrażliwa, jak ta na głowie, a szampon ma przyjemny i łagodny zapach. Po prysznicu skóra jest nawilżona.

Tak więc produktu nie polecam, chyba że lubicie myć włosy odżywką. Z tym że niekoniecznie, jeśli macie wrażliwą skórę głowy, bo może się to skończyć jak u mnie atakiem łupieżu.

Lawendowy puder do stóp (i ciała) DIY - idealny kosmetyk na lato!

puder do ciała diy

Lato nas w tym roku wyjątkowo rozpieszcza, więc dziś przepis na kosmetyk, bez którego nie wyobrażam sobie upalnych dni. Sama receptura jest wypadkową wielu przepisów, które podpatrzyłam w sieci, żaden nie przypadł mi do gustu tak do końca, zrobiłam więc kompilację, by zawierał wszystko, co chciałam. Puder/talk robiłam już wielokrotnie, w różnych wersjach zapachowych. Moja ulubiona wersja to lawendowa, choć latem często robię wersję miętową, która oprócz działania jako antyperspirant i dezodorant dodatkowo przyjemnie chłodzi. Zapach można dobierać według własnych preferencji, ale radzę stawiać na olejki eteryczne o działaniu bakteriobójczym, jak np. z drzewa herbacianego, szałwiowy czy eukaliptusowy.

Komponując składniki zależało mi, by puder pochłaniał wilgoć, redukował powstawanie nieprzyjemnych zapachów oraz działał łagodząco na ewentualne otarcia. U mnie sprawdza się świetnie. Mąka ziemniaczana i ziemia okrzemkowa mają za zadanie wchłaniać pot, za działanie deodoryzujące odpowiadają ałun, soda oczyszczona i olejki eteryczne, a alantoina z tlenkiem cynku działają kojąco. Dzięki zmielonym ziołom aromat lawendy jest silniejszy, ale w bucie zostają potem paproszki, dlatego często pomijam ten składnik.

Dziś przepis jest z może nieskomplikowanych, ale wymagających wielu składników oraz gadżetów.


skuteczny środek na pocenie nóg

Składniki


25 g mąki ziemnaczanej

10 g ziemi okrzemkowej (można zastąpić mąką kukurydzianą)

10 g ałunu w proszku

8 g tlenku cynku

5 g sody oczyszczonej

szczypta alantoiny

20 - 25 kropel wybranego olejku eterycznego

opcjonalnie łyżka suszonej lawendy, bądź mięty
talk do butów jak zrobić


Oprócz konieczna jest waga oraz blender/młynek do kawy (do zatracenia, bo już kawy w nim nie będziemy robić ;) ). Jeśli zrezygnujemy z dodatku ziół, możemy ewentualnie mieszać składniki w moździerzu.

Przystępujemy do działania!


Gdy już zgromadzimy wszystko co potrzebne, samo wykonanie jest banalne. Odmierzamy po kolei składniki...

 sposób na pocenie

diy kosmetyki


Nie musimy odmierzać z mega aptekarską precyzją, nie jest to serum z kwasami :). Ziemia okrzemkowa ma żółtawy kolor, dzięki czemu nasza zasypka nie bieli aż tak bardzo.

Następnie przekładamy całą mieszankę do młynka i starannie mielimy na jednolity proszek.
skuteczny dezodorant do butów


Dodajemy olejek eteryczny, zioła i mielimy ponownie.

Następnie przekładamy do docelowego opakowaniu. Dla mnie najbardziej praktyczne są butelki po hydrolatach z korkiem z dziurką - wtedy puder nie wietrzeje i można go wygodnie dozować, bez ryzyka zasypania wszystkiego wokół.

Puder możemy stosować jak typowy talk, sypiąc do obuwia, ale także do innych partii ciała, w zależności od potrzeb. Wszystkie składniki są suche, więc nie musimy się zbytnio martwić datą ważności - co najwyżej mogą nam zwietrzeć olejki eteryczne, jeśli opakowanie będzie nieszczelne.

Skąd brać wykroje do szycia? Porównanie magazynów dostępnych na rynku

wykroje krawieckie dla poczatkujacych

Niemal w każdym poradniku o tym, jak zacząć szyć, znajdziemy poradę, by na początku szyć proste projekty jak jaśki lub ściereczki kuchenne. Do mnie osobiście to nie przemawia - po zakupie maszyny do szycia pierwszą uszytą rzeczą była wprawdzie poszewka na poduszkę, ale nie miałam z tego zbytniej frajdy. Dlatego zlekceważyłam dobre rady i naukę szycia rozpoczęłam od tego, co mnie najbardziej pociągało - szycia ubrań. Stanęłam więc wobec problemu, skąd brać wykroje? Mamy dostępne różne magazyny na rynku, ale czytając opinie w sieci, można dojść do wniosku, że żaden nie jest dobry. Dziś krótkie podsumowanie moich doświadczeń. Skupię się wyłącznie na drukowanych pozycjach, źródła online to trochę inna bajka. Wiele osób zaczyna też w ten sposób, że odrysowuje wykroje na wzór starych ubrań. Nie będę tłumaczyć, czemu to zło, bo inni zrobili to już lepiej: klik. Jak widać, mam w posiadaniu jeden numer Diana Moda, ale nie będę go recenzować, bo nie uszyłam ani jednej rzeczy, kupiłam go jedynie ze względu na dodatek o szyciu bielizny, a reszta wzorów nie prezentuje się zbyt zachęcająco.

Moja kolekcja jest niemała i wciąż rośnie (od momentu zdjęcia doszły chyba ze trzy magazyny). Wszystkie przechowuję w foliowych koszulkach, żeby nie pogubić arkuszy z wykrojami:
gazety z wykrojami

Zacznę od najpopularniejszego magazynu, dostępnego niemal wszędzie, czyli

Burda


burda czasopismo


Burda ma zarówno wiele gorących zwolenników, co przeciwników. Mój stosunek do Burdy jest dość mieszany i już wielokrotnie zarzekałam się, że nie kupię już ani jednej, gdy Burda znowu to robi - wychodzi takie wydanie, że koniecznie muszę je  mieć, odkładam wszystkie aktualne projekty i szyję z nowego numeru.

Każdy numer ma wykroje damskie w rozmiarówce 36 - 44, wykroje plus-size w rozmiarach 44 -52, często pojedyncze wykroje dziecięce oraz coraz częściej pojawiają się modele męskie. Przeważnie mamy też specjalne wykroje dla osób niskich oraz wysokich. Oprócz tego zawsze jest kącik Szkoła szycia, gdzie krok po kroku pokazane jest, jak uszyć daną rzecz, porady dotyczące szycia (które się powtarzają w wielu numerach, np. te dotyczące przedłużania wykroju oraz artykuły-zapychacze o np. kosmetykach. Każdy model ma oznaczony model trudności. Przeważnie jest chyba około 40 wzorów, ale ciężko to oszacować, bo Burda lubi tworzyć "sztuczny tłok" i prezentować te same wykroje w różnych realizacjach, bądź pokazywać jako dwa różne modele de facto ten sam wykrój, tylko różniący się jednym detalem (np. brak kieszeni).

Arkusze wykrojów są w czterech kolorach, dzięki czemu się nie mylą, ale niestety zielone i niebieskie linie są czasami ciężkie do wypatrzenia. Dodatkowo wykrój ze Szkoły szycia jest oznaczony różowym tłem, więc odrysowanie go nie sprawia żadnych trudności. Papier jest bardzo delikatny i należy być ostrożnym. Instrukcje szycia zdążyły już obrosnąć legendą i faktycznie, zwłaszcza na początku, mogą się wydawać bardzo niezrozumiałe. Jeśli dopiero zaczynasz karierę domowej krawcowej, lepiej kup wydanie specjalne Szycie krok po kroku. Zawiera mniej modeli, ale arkusze wykrojów są dużo czytelniejsze, z grubszego papieru, a same modele uproszczone. Dodatkowo, instrukcje są obrazkowe i lepiej pokazują, co mamy zrobić.

Co lubię w Burdzie?


  • Burda, ze wszystkich magazynów, najbardziej podąża za trendami. Często, otwierając aktualny numer, widzę pełno tych samych ubrań, które zapełniają wieszaki w sieciówkach

  • zdjęcia są pięknie i kolorowe, czasami może udziwnione, ale zawsze ciekawe

  • z opisywanych tu magazynów, Burda prezentuje najbardziej moim zdaniem oryginalne modele, bywają zbędnie udziwnione i przekombinowane, ale wpadają w oko

  • mam 1.75 m wzrostu i fajnie mieć choć te kilka modeli dla kobiet wysokich

Czego NIE lubię w Burdzie?


  • podstawowy problem, który dla kogoś innego może być zaletą - moim zdaniem, wykroje są przewidziane bardziej dla kobiet o sylwetce gruszki. Praktycznie zawsze muszę poszerzać rękawy i powiększać w biuście, a z kolei spodnie wiszą na udach, bądź tworzy się nieestetyczna "torba" w kroczu

  • następną wadą są przekłamane zdjęcia - wiele razy dałam się nabrać i coś, co wyglądało na modelce jako stylowy oversize, w rzeczywistości okazywało się ogromnym worem, w którym zmieściłyby się ze trzy takie jak ja. Potem nauczyłam się patrzeć na rysunki techniczne, ale zwłaszcza na początku może to być przyczyną ogromnej frustracji. Jedynym pozytywnym aspektem jest to, że z tych płacht można jeszcze spokojnie wykroić potem jakiś normalny ciuch

  • Burda często podaje dziwne nazwy tkanin i dla osób jeszcze nieobeznanych w temacie wybór odpowiedniego materiału może być naprawdę trudny (jednym z najczęściej pojawiających się jest krepdeszyn. Po wrzuceniu tej nazwy chociażby w allegro mamy 0 wyników).

Burda pokazuje się co miesiąc i w większości numerów nie ma dla mnie nic ciekawego. A potem nagle wychodzi jeden taki numer, gdzie podoba mi się praktycznie każdy model i do których wracam non stop. Aktualna cena to 14,99 zł.

Kolejnym popularnym magazynem jest

Anna. Moda na szycie


anna moda na szycie


Anna jest dla mnie przeciwieństwem trendowej Burdy. Tu znajdziemy raczej klasyczne, proste modele. Jeśli ktoś szuka wykrojów bazowych to Anna świetnie sprawdzi się jako ich źródło. W każdym magazynie znajdziemy wykroje na spódnice, sukienki, bluzki, często płaszcze i kurtki. Nie mamy jak w Burdzie kropeczek określających stopień trudności, jedynie niektóre modele są zaznaczone jako łatwe. Anna oferuje jedynie modele kobiece oraz praktycznie w każdym wydaniu mamy kącik z dodatkami - mogą to być torebki, czapki, szale itd, łącznie około 50 różnych wykrojów (ale są one modułowe, więc znowu mamy sztuczny tłok, bo czasami jest to 5 wariacji jednego modelu). Co do rozmiarówki, to jeśli wpadnie nam jakiś wykrój w oko, dobrze jest przed zakupem sprawdzić w jakim rozmiarze jest wykrój - z tym jest bardzo nierówno i wykroje potrafią być zarówno w rozmiarach od 40 do 52, jak i od 36 - 40. Ostatnio wpadł mi w oko wykrój na kombinezon, kupiłam na szybko, by w domu odkryć, że jest jedynie w rozmiarach 34, 36 i 38 (noszę 42...).

Zdjęcia również są proste, modelki nie mają przekombinowanych póz, więc można sobie mniej więcej wyobrazić, jak dane ubranie może na nas leżeć. Na początku szyłam głównie z Anny, ponieważ nie tylko modele są proste, ale do każdego mamy zrozumiały opis krok po kroku, często z obrazkami. Co jeszcze wyróżnia Annę, to dodane już zapasy na szwy i podłożenia. Dla wielu osób będzie to pewnie zaleta, dla mnie nie bardzo, bo Anna zakłada 1,5 cm dodatku na szew, a ja sama dodaję przeważnie 1 cm i potem muszę się pilnować, żeby o tym pamiętać.

Co lubię w Annie?


  • modele są modułowe, więc możemy sobie je dopasować do własnych potrzeb (np. długość spódnicy, krój rękawa itd.)

  • Anna daje bardzo wyraźnie wskazówki co materiałów, jakich powinnyśmy użyć i przeważnie daje kilka alternatyw

  • szacowane zużycie materiału nie jest aż tak zawyżone jak w Burdzie

Czego NIE lubię w Annie?


  • przy modelach z dzianin zdarza się, że trzeba ubranie sporo zwężać

  • nie ma modeli dla osób wysokich i muszę przedłużać każdy wykrój

  • arkusze z wykrojami są dwukolorowe i można się w nich pogubić

Anna ukazuje się co kwartał i obecnie kosztuje 11,99 zł.

Stosunkowo nowym magazynem na naszym rynku jest Szycie. Z regularnych wydań nie skusił mnie żaden numer do tej pory. Co innego wydanie specjalne wydanie czyli

Szycie Extra

magazyn szycie opinie


Szycie Extra proponuje modele w stylu, który dla mnie jest pośredni między Anną a Burdą - wzory są ciekawe, wpadające w oko, ale zarazem dość klasyczne, więc modne "zawsze". Wydanie Extra ukazuje się dość nieregularnie, w zeszłym roku było jedno wydanie z modą damską i jedno z modą dziecięcą. W tym roku wyszedł już trzeci numer, w tym jeden poświęcony tylko sukienkom. Liczba modeli również się waha, w jednym wydaniu było 38, w sukienkowym tylko 20. Rozmiarówka również bywa przeróżna. Nie ma podanych stopni trudności, ale modele są raczej mało skomplikowane, a instrukcje są zrozumiałe. Zdjęcia są aranżowane jak w Burdzie, ale dobrze prezentują dany model. Co jeszcze lubię w Szycie Extra, to fakt, że zamiast 4 arkuszy z wykrojami mamy ich 6. Dzięki temu zdecydowanie czytelniejsze i kopiowanie wykroju idzie o wiele szybciej. Mamy również jasno określone, jakich materiałów powinniśmy użyć.

Co lubię w Szycie Extra:


  • więcej arkuszy z wykrojami, dzięki czemu są czytelniejsze

  • interesujące modele

  • uszyte ubrania leżą dobrze bez wprowadzania poprawek (albo do tej pory miałam szczęście)

Czego NIE lubię w Szycie Extra:


  • niepełna rozmiarówka - większość modeli jest dostępna w 3 rozmiarach

Szycie Extra ukazuje się nieregularnie, a cena magazynu to 13,99 zł.

Oprócz polskojęzycznych magazynów mamy również dostępne na rynku wydania obcojęzyczne. Z zagranicznych magazynów skusiło mnie polecane wszędzie

Ottobre Design Woman


ottobre zapas na szwy


Ottobre Design Kids ukazuje się regularnie jako magazyn z dziecięcymi wykrojami, edycja Woman jest poświęcona modzie damskiej. Raz ukazało się wydanie specjalne Family z modelami męskimi (rozmiary 46-60), damskimi w rozmiarach 32-44 oraz 46-56. Proponowane ubrania są idealnie, jeśli chcemy uzupełnić naszą garderobę w modele basic. Ottobre nam nie pokazuje żadnej ekstrawagancji, ubrania są ultra proste i klasyczne. W prostocie jest jednak największa siła Ottobre - ubrania leżą świetnie, a poza tym nigdy nie wyjdą z mody (dlatego można spokojnie kupować starsze numery). Dla niektórych mogą być pewnie nudne, ale na co dzień najczęściej noszę jednak ubrania uszyte z wykrojów Ottobre. Co jeszcze istotne - wykroje są chyba projektowane na wyższe osoby, bo to jedyne wykroje, w których bluzki, rękawy i nogawki są tej długości co trzeba i nie muszę nic przedłużać.

Rozmiarówka jest naprawdę bogata - od 34 do 52 (każdy wykrój!). Modeli jest jednak stosunkowo mało, gdyż przeważnie jest ich 18. Co do sugerowanych materiałów, są one opisane naprawdę konkretnie - mamy podane nawet, o ile procent powinien się rozciągać dany materiał. Sam magazyn jest wydany na porządnym kredowym papierze, podobnie jak arkusze z wykrojami (chociaż najnowsze zakupione przeze mnie wydanie Ottobre Design Family ma już arkusze z normalnego papieru, choć i tak grubszego niż te w innych magazynach). Kropeczki wskazują nam stopień trudności. Co mnie zaskoczyło na początku, to że o ile pozostałe magazyny ułatwiają nam życie i każdy rozmiar jest wyrysowany inną liną (przerywaną, gwiazdki, kropeczki itd.), to w Ottobre mamy każdy rozmiar narysowany linią ciągłą. Arkusze są dość przejrzyste, wykroje są w 4 kolorach, ale mimo wszystko często się gubiłam, zanim przyzwyczaiłam się do nowego systemu.

Nietypowe jest również, że ubrania są prezentowane na modelkach w najróżniejszych rozmiarach i wieku. Co więcej, zawsze obok zdjęcia mamy informację, ile wzrostu ma modelka oraz jaki nosi rozmiar.

Co lubię w Ottobre?


  • ubrania są skonstruowane tak, że leżą idealnie i są bardzo wygodne

  • klasyczne modele basic, których zawsze potrzebujemy w garderobie

  • zdjęcia dobrze pokazują nam, jak będzie wyglądało ubranie

  • wykroje nadają się dla wyższych osób ze stosunkowo długim tułowiem

Czego NIE lubię w Ottobre?


  • brak polskiej wersji językowej

  • modele nie są zbyt innowacyjne, często się powtarzają

  • trzeba uważać przy kopiowaniu wykroju ze względu na wszystkie rozmiary narysowane tą samą linią

  • stosunek ceny do ilości modeli (choć z drugiej strony jakość wykrojów jest fantastyczna)

Ottobre Design Woman wychodzi dwa razy w roku (na każdy sezon), a cena waha się w zależności od miejsca, gdzie je kupujemy. W internetowych sklepach z tkaninami i pasmanteriach jest to przeważnie około 40 zł (najnowsze wydania są czasami droższe), stacjonarnie w Empiku widziałam aktualne wydanie za 60(!) zł. Na samym czasopiśmie cena sugerowana na Polskę to 43 zł.

Innych magazynów póki co nie testowałam i nie czuję takiej potrzeby, moja kolekcja wykrojów jest na tyle bogata, a zaplanowanych uszytków jest tak wiele, że powinno mi to wystarczyć na dłuższy czas :-) .

Mollon Pro - nowe kolory do kolekcji


Jak już pisałam w moim podsumowaniu dotyczącym poszukiwań marki lakierów hybrydowych, które mnie nie uczulają, ostatecznie przeszłam na produkty marki Mollon Pro. Nie da się ukryć, że wybór kolorów nie jest najłatwiejszy, w sieci nie ma za wiele zdjęć odcieni "w realu". Wcześniej kupowałam raczej kolory, których zdjęcia wykopałam w sieci na innych blogach, tym postanowiłam zaryzykować i kupić w ciemno. Oto trzy nowe lakiery, które dołączyły do mojej kolekcji (pozostałe kolory, które posiadam, pokazywałam w tym wpisie). Tym razem postawiłam na serię Hybrid Shine, bo wolę jednak mieć więcej odcieni w małych pojemnościach, a lakiery, które już mam z tej serii, nic złego mi nie robią.

Na początek odcień, którego swatche udało mi się co prawda odszukać w sieci, ale autorka wpisu była nim rozczarowana. Mimo to, analizując dogłębnie dostępne zdjęcia i opis koloru, skusiłam się na lakier o jakże wdzięcznej nazwie

Blue Ecstasy (numer 2/130)



Poszukiwałam w zasadzie bardziej odcienia dżinsu, ten kolor jest zdecydowanie ciemniejszy, ale również bardzo mi się podoba. Jest intensywny, ale jednocześnie przygaszony, taki granat, ale minimalną domieszką szarości. Jest zarazem uniwersalny, bardzo dobrze zgrywa się z codziennymi, prostymi stylizacjami typu t-shirt i dżinsy, ale jest jednocześnie elegancki i nada się na większe wyjścia.

Kolejny kolor również wybrałam trochę na przekór, bo opis i nazwa mówiły całkiem co innego. Szukałam bardzo jasnego odcienia mięty, bo uwielbiam latem paznokcie w tym wydaniu. Dlatego moją uwagę zwrócił lakier

Polar Sky 2/205



Kolor buteleczki sugerował, że jest to dokładnie odcień, jakiego szukam. Po kliknięciu na produkt zdziwiło mnie, że opis wyraźnie twierdził, że chodzi tu odcień rozbielonego błękitu. Nazwa również naprowadzała raczej na odcień niebieskiego. Mimo to zdałam się na zdjęcie etykiety i miałam rację, bo ten kolor to piękna pastelowa mięta, jakiej szukałam. Dla porównania, w zestawieniu z kultową miętą Semilaca (nr 22):


Nie da się ukryć, że w mojej hybrydowej kolekcji dominują odcienie różu i czerwieni. Miałam już silne postanowienie, że będę kupować kolejnego odcienia z tej palety, ale z drugiej strony, kolor

Mauve 2/13


wydał mi się nietypowy i inny od tych posiadanych dotychczas.



Jak widać, trafiłam w dziesiątkę, bo lakier już gości na moich paznokciach i najchętniej nosiłabym go non stop. Jest to jeden z tych kolorów, które ciężko opisać, bo w zależności od oświetlenia różnie się prezentuje. Jest brudny róż w ciemnym odcieniu, czasami wpadający w bardziej łososiowe odcienie. Jest zdecydowanie dzienny kolor, taki "nudziakowy", ale jednak odróżniający się od koloru skóry.

Po raz kolejny obiecuję sobie, że na tym koniec, ale cóż...

Starałam się, by zdjęcia jak najwierniej oddawały odcień lakieru. Post nie powstał we współpracy z marką.

Sezon wiosna-lato - uzupełnienie szafy


Pomału zaczyna mi brakować miejsca na chomikowanie materiałów i włóczek. Co zrobić, gdy w głowie wciąż mam nowe projekty i przekonanie, że muszę mieć TĘ RZECZ TERAZ I ZARAZ. Niestety, doba ma ograniczoną ilość godzin, więc wiele z tych planów pozostaje... no właśnie planami. Mam już za sobą wiosenny przegląd szafy, który polega u mnie na selekcji ubrań zbędnych/nielubianych i jednocześnie stwierdzeniu, czego w niej brakuje. Czyli w zasadzie można powiedzieć, że pozbywam się starych ubrań, żeby mieć miejsce na nowe :). Zapraszam na moje propozycje ubrań, które planuję wprowadzić do mojej garderoby.


1. Ciepły kardigan - otulacz

Zacznę od projektu, który na tę chwilę jest w najbardziej zaawansowanej fazie. Lato bywa u nas ostatnio bardzo kapryśne, dlatego zawsze na imprezach w plenerze, grillu, wolę mieć w zasięgu ręki ciepły sweter, którym można się otulić niczym kocem. Po długich poszukiwaniach zdecydowałam wzór z Burdy (tegoroczne wydanie specjalne Druty i oczka).


Rozmiarówka jest co prawda plus-size, ale używałam cieńszych drutów, więc mój sweter będzie węższy niż wymiary podane w Burdzie. Długość zachowałam oryginalną, ale i tak już w tej chwili widzę, że będę przedłużać sweter, dodając dodatkowy ściągacz od dołu. To akurat mnie nie dziwi, większość wykrojów i gotowych ubrań jest dla mnie przykrótka (jestem wysoka jak na kobietę i mam dość długi tułów).

Włóczka to mieszanka mojej ukochanej alpaki i wełny - "Lima" firmy DROPS w kolorze omszałej zieleni 7810.


Konstrukcja swetra jest dość oryginalna, więc zobaczymy, co z tego wyniknie.
2. Czerwona sukienka z kopertowym przodem

Podobnie jak z kardiganem, długo szukałam wykroju, który pasował by mi w 100%. Znalazłam go ostatecznie w starej Annie (1/2015). Mam kupioną już dawno czerwoną dzianinę z wiskozy. Niestety, może mi zabraknąć materiału, dlatego fiflaki do wiązania powstaną z czerwonego szyfonu w zbliżonym kolorze. Wybrałam wersję z najkrótszym rękawem.



3. Dżinsowa letnia sukienka

Kolejny wykrój na sukienkę również odszukałam w Annie, tym razem był to numer 3/2014. Już dość długo noszę się z zamiarem uszycia luźnej sukienki z cienkiego dżinsu, dopasowanej w talii. Mam już jedną kupioną w Lidlu (!) i jest to moja ulubiona letnia sukienka, pasuje i do trampek i do eleganckich sandałów, jest bardzo wygodna, ale zarazem nie jest "plażowa". W dodatku dżins jest, wbrew temu co się wydaje, świetnym materiałem na upały. Ponownie zdecydowałam się na kopertowy krój, bo bardzo dobrze służy mojej figurze, a mam bardzo mało ubrań z takim dekoltem.

Moja wersja to wersja B. Niestety, ponownie rozmiarówka rozpoczyna się od 44/46 w górę, więc przy okazji nauczę się zmniejszać wykroje (wykroje z Anny szyję przeważnie w rozmiarze 42, dzianiny często 40).
4. Letnie koszule

Kolejne wyzwanie czeka mnie przy szyciu letnich koszul. Zależało mi na tym, by były luźne i wygodne, ale zarazem z podkreśloną talią (oversize mi wybitnie nie służy). Najbardziej przypasował mi wykrój 108 z Burdy 3/2009.

W tym przypadku czeka mnie powiększenie bluzki w biuście oraz poszerzenie rękawa (wszystkie modele z Burdy są dla mnie przyciasne w przedramieniu). O ile z rękawem raczej nie będzie problemu, to poprzednie przerabianie wykroju na duży biust skończyło się u mnie przodem ewidentnie dłuższym niż tył. W razie czego zrobię jak poprzednim razem, dodam na dole rozporki i będę udawać, że tak miało być ;).

Nie mam pewności, co do tych zakładek przy szyi. Na pewno pozbędę się kołnierzyka, wykańczając jedynie dekolt tasiemką. W planach mam dwie koszule, jedna biała w kwiecisty wzór (kupiona jako pościel w lumpeksie) oraz druga w kratkę.

5. Ażurowy sweter w miodowym kolorze

Kolejną rzeczą, która prześladuje mnie od dłuższego czasu jest letni, ażurowy sweter. Mniej więcej coś takiego, choć może bardziej luźny:


Mam już zakupioną włóczkę, jest to mieszanka bawełny i wiskozy, czyli moich ulubionych materiałów (chociaż gdybym miała wybrać, to jednak wiskoza wygrywa). Dokładnie ta:

Włóczka na żywo jest przepiękna, lekko lśni. Jak każda bawełniana, przypomina oczywiście trochę sznurek. Marka Performance nie była mi do tej pory znana, zobaczymy jak będzie się sprawować. Co do wzoru, to wciąż poszukuję idealnego.
6. Patchworkowe dżinsy-rurki

Na koniec najbardziej ambitny projekt.

Mam w moim materiałowym magazynku dwa metrowe kawałki elastycznego dżinsu. Początkowo miałam je wykorzystać na szorty lub spódniczkę, ale kolory (typowy ciemny denim) są na tyle zbliżone do siebie, że naszła mnie ochota pokombinowania z wykrojem na normalne dżinsy i wprowadzeniu ukośnych cięć, dzięki czemu wykrój zmieści się na dostępnym materiale.

Jako baza posłuży wykrój z Ottobre Design:

Cięcia z kolei zapożyczę ze spodni z Burdy (to był wykrój kupowany osobno, nie z czasopisma):


Najbardziej obawiam się, że dżins cięty po skośne rozciągnie się zbytnio i nogawka będzie zdeformowana.

To by było na tyle. Mam nadzieję, że Wy również znajdziecie tu coś inspirującego dla siebie, a ja poczuję się bardziej zmotywowana do spełnienia moich zamierzeń :).

Gąbeczka Konjac kontra celulozowa gąbka za 2,50 - czy warto przepłacać?

gabka konjac rodzaje

O moim uwielbieniu dla gąbek Konjac już się rozpisywałam w tym poście. Skąd więc pomysł na dzisiejszy post? Ostatnio do zmywania balsamu do demakijażu (mój wieczorny demakijaż już opisywałam) zaczęłam używać solankowego mydła White Flowers. O samym mydle na pewno się jeszcze wypowiem przy innej okazji. Zauważyłam jednak, że odkąd go stosuję, moja gąbeczka Konjac zaczęła się ewidentnie niszczyć - nie wiem, czy to reakcja materiału, z którego jest wykonana, na sól zawartą w mydle czy sól, osadzając się w porach gąbki, niszczy jej strukturę. Nie mam pojęcia, faktem jest, że gąbka zaczęła się kurczyć, drapać i sztywnieć. Butelka mydła była ledwo co napoczęta, do ciała było mi go szkoda, pomyślałam więc, że to dobra okazja do przetestowania celulozowych gąbeczek z Rossmanna. Widziałam, że niektóre blogerki je polecają, raz spotkałam się z opinią, że są lepsze niż Konjac. Koszt gąbki jest tak niewielki, że nic tylko testować!

Cena


W pierwszej rundzie nie ma co nawet się rozwodzić - za gąbkę Konjac zapłacimy około 40 zł (30 jeśli nam się poszczęści w TKMaxx). Za opakowanie gąbek Calypso zapłacimy 5 zł w Rossmannie, a ponieważ w paczce są dwie sztuki, koszt jednej gąbki to de facto 2,50. EDIT Trafiłam na jeszcze tańszą alternatywę w Biedronce -  za cztery gąbki zapłaciłam 1,50 zł. O wrażeniach na końcu posta.


gąbka konjac z czerwoną glinką

Użytkowanie


Rozpocznę od tego, czego najbardziej się obawiałam w związku z tanim zamiennikiem - komfortu stosowania. Bałam się, że Calypso będzie podrażniała skórę, czy nieprzyjemnie ją ciągnęła, zwłaszcza w okolicach oczu. Tak się nie stało, ale przeskok od Konjaca był spory i pierwsze dni z nową gąbką nie były zbyt przyjemne - nawet "zasolony" Konjac było dużo delikatniejszy. Jest to jednak jedynie odczucie podczas używania, bo jeśli chodzi o sam efekt demakijażu, to skóra nie jest w żadnym stopniu zaczerwieniona czy podrażniona. Buzia jest ładnie oczyszczona, a suche skórki znikają. W samych rezultatach nie spostrzegłam żadnej różnicy między tanim a drogim produktem.

Co do stosowania: Konjac potrzebuje więcej czasu, by się namoczyć, Calypso wystarczy przelać wodą i już jest gotowy. Z kolei przy Rossmanowskiej gąbce zauważyłam zdecydowany wzrost zużycia kosmetyków myjących - sama gąbka nie spienia tak mocno produktu, więc trzeba nalać go więcej i dodatkowo użyć potem produktu do pozbycia się pozostałości demakijażu. Niestety, mimo dokładnego mycia, pozostaje zabarwienie od tuszu do rzęs, co nie wygląda zbyt estetycznie. Konjac czyści się praktycznie sam, wystarczy go jedynie spłukać porządnie wodą i wycisnąć.

Co do trwałości obu gąbek służyły mi mniej więcej po tyle sami czasu (około 3 - 4 miesięcy). Tutaj porównanie gąbki Calypso po dwóch miesiącach używania i nowej:
gąbka konjac rossmann opinie


Są namoczone dla lepszego porównania, bo raz namoczona gąbka kurczy się podczas wysychania. Tutaj plus dla Calypso - jest cienka, więc schnie o wiele szybciej i nie trzeba jej tak pilnować jak Konjac, który może zapleśnieć, jeśli nie jest dobrze przechowywany. Ma to znaczenie również w podróży - możemy zrobić normalny demakijaż wieczorem, a rano spakować suchą gąbkę do walizki.

Podsumowanie


Wracając do pytania zawartego w tytule posta - czy warto inwestować w gąbkę Konjac, skoro mamy pod ręką tani zastępnik? Powiem tak: jeśli dysponujemy niewielkim budżetem, albo kupowanie gąbki za 40 zł to dla nas przesada - Calypso jest dla Was. Polecam za to inwestowanie w Konjac, jeśli:

  • mamy ultra wrażliwą skórę

  • używamy drogich środków do mycia twarzy i zależy na poprawieniu wydajności produktu

  • cenimy sobie komfort używania i delikatność oryginalnych gąbeczek Konjac (to ja!)

Jak wykończę mydło solankowe, z pewnością wrócę do Konjac. Celulozowa gąbka jest super alternatywą, jak pisałam - w kondycji mojej cery nie zauważyłam kompletnie żadnej różnicy. Nie lubię jednak uczucia delikatnego "skrobania" po skórze i brakuje mi przyjemności z wieczornego demakijażu. Teraz po prostu myję buzię i tyle ;) Ciekawa jestem, czy Wy również porównywałyście oba produkty? Jeśli tak, która gąbka u Was wygrała?

AKTUALIZACJA Jak już wspomniałam, skusiły mnie ultra tanie gąbeczki w Biedronce. Moim zdaniem są o wiele przyjemniejsze niż te marki Calypso, bardziej miękkie, nie drapią i bez problemu dają się domyć z resztek makijażu. Jeśli traficie na nie w Biedronce, polecam wypróbować.

Jak uszyć poduszkę z owieczką - tutorial dla początkujących


Dziś coś dla tych, którzy chcieli by zacząć swoją przygodę z szyciem, ale się boją - rzecz tak prosta, jak to tylko możliwe, czyli poduszka z poszewką. Żeby nie było tak nudno, dodamy niewielki twist - aplikację z owcą! Na końcu posta znajdziecie gotowy szablon do pobrania i wydrukowania, wpis podzieliłam na części, więc możesz od razu przeskoczyć do interesującego Cię etapu.

Etap 1 - Szyjemy poduszkę

Etap 2 - Szyjemy poszewkę

Etap 3 - Naszywamy aplikację

Czego będziemy potrzebować na poszewkę o wymiarach około 50cmx30 cm:

  • materiału wierzchniego - tutaj zużycie zależy również od wzoru na naszym materiale. Ja wykorzystałam ostatni półmetrowy kawałek o szerokości 80 cm, ale jeśli wybrany przez Ciebie wzór wyklucza np. ułożenie materiału po szerokości, musisz to uwzględnić w obliczeniach

  • resztki białego pluszu/futerka

  • resztki białej włóczki

  • czarne, bądź brązowe nici do wyszywania/kordonek

  • nici do szycia

Opcjonalnie, jeśli zdecydujemy się również szyć poduszkę:

  • bawełniane płótno - wystarczyło mi niecałe pół metra

  • wypełnienie - możemy użyć wypełnienia ze starej poduszki lub kulki silikonowej jak do maskotek

Dodatkowo oczywiście potrzeba będzie nam maszyna do szycia, igły oraz szydełko o rozmiarze 3 mm.


Etap 1 - Poduszka


Krojenie


Pierwszym etapem każdego szyciowego projektu jest krojenie. Na płótnie złożonym na pół rysujemy prostokąt o wymiarach naszej poduszki, doliczając 1 cm marginesu na szwy (poza krawędzią złożenia) i wycinamy.

Szycie


Składamy nasz materiał prawą stroną do prawej (możemy dla ułatwienia spiąć go szpilkami) i zszywamy, zostawiając na końcu otwór, na tyle duży by zmieściła się nasza dłoń. Obrzucamy brzegi ściegiem zygzakowym, by nasza poduszka nie popruła się po tygodniu. U mnie, jak widać, brzegi zostały obrzucone wcześniej na owerloku.



Przewracamy poduszkę na prawą stronę poprzez zostawiony otwór i zaczynamy napełniać wypełnieniem. Pilnujemy, by poduszka nie była ani zbyt flakowata, ani zbyt twarda. Gdy już uznamy, że jest wypełniona należycie, zaszywamy ręcznie pozostawiony otwór, starając się, by szew był w miarę niewidoczny.


Etap 2 - Poszewka


Krojenie


Z materiału wierzchniego na poszewkę wycinamy prostokąt o wymiarach, które wyliczamy następująco: szerokość na 2 x wysokość docelowej poduszki + 15 cm. Dodatkowo dookoła dodajemy 1 cm marginesu na szwy. Czyli jeśli nasza poszewka ma mieć wymiar 50 x 30 cm to mamy 52 cm na 77 cm (30*2+15+1+1).

Ja wykorzystałam po prostu cały półmetrowy kawałek, którym dysponowałam - jako materiał wierzchni wybrałam elastyczną dzianinę, dlatego nie dodawałam zapasów na szwy, by materiał się lekko naciągnął. Jeśli szyjesz z nieelastycznej tkaniny, koniecznie dodaj margines na szew przy krojeniu.

Szycie


Szycie rozpoczynamy od podłożenia dwóch krótszych brzegów. Podłożenie = zawijamy dwa razy równo brzeg, by ukryć nieestetyczną krawędź.



Następnie składamy nasz materiał w następujący sposób: najpierw składamy prawymi stronami do siebie przód i tył, zapas na zakładkę wkładając pomiędzy nasz przód i tył poszewki.



Spinamy szpilkami, by nic nam się nie poprzesuwało.



Zszywamy i wywracamy na prawą stronę.

Etap 3 - Aplikacja z owieczką


Drukujemy szablon. Jest dostępny w dwóch wersjach, mała jest na poduszkę z tego tutoriala, większy będzie pasował do poszewki o typowych wymiarach 40x40 cm.


Przypinamy papierowy szablon szpilkami i wycinamy z pluszu elementy aplikacji. Nie dodajemy tym razem zapasów na szwy. Uszy są zbyt małe, by je przypiąć, więc wycinamy je "na czuja".




Pozostałe elementy wykonałam na szydełku. Powstały z dość cienkiej włóczki z owczej wełny (wykorzystałam resztkę, która została mi po wykonaniu tego szala), szydełko nr 3.

Nogi są zrobione tak prosto, jak to tylko możliwe: robimy 3 oczka łańcuszka, a następnie wykonujemy 2 półsłupki, wkłuwając się w drugie oczko łańcuszka. Obracamy robótkę, robimy jedno oczko łańcuszka i ponownie robimy 2 półsłupki. Powtarzamy drugi rząd, aż uzyskamy taką długość, jaka nam pasuje (u mnie około 6 cm)


Mordka będzie w kształcie łezki:

  1. Robimy magic ring, a nim 4 półsłupki.

  2. 2 półsłupki w każde oczko

  3. 2 półsłupki w 3 oczka, następnie 3 półsłupki w 6. i 7. oczko, potem 2 półsłupki w kolejne 3 oczka

  4. 8 oczek robimy jako oczko ścisłe, 9. i 10. oczko przerabiamy jako półsłupek , kolejne 8 oczek znowu robimy jako oczko ścisłe



Układamy wstępnie wszystkie elementy na poszewce, by dobrze rozplanować układ. Przypinamy brzuszek szpilką, by nam się przesunął i zaczynamy przyszywać. Staramy się wbijać igłę lekko pod aplikację - ponieważ materiał jest kudłaty, ścieg będzie praktycznie niewidoczny. Mordkę i uszy przyszywamy przed "czuprynką", tak elementy zachodziły na siebie w odpowiedniej kolejności. Na sam koniec wyszywamy oczka ściegiem supełkowym, a kopytka i pyszczek ściegami prostymi.



I tyle! Jeśli mój tutorial zainspirował Was do stworzenia własnej owczej poduszki, podzielcie się tym w komentarzu :)

Podsumowanie jesiennych planów ubraniowych - co udało się uszyć/udziergać?


W październiku opublikowałam listę pięciu rzeczy, którymi planowałam uzupełnić moją szafę. Czas na spowiedź, jak się z tego wywiązałam. Zacznę od tego, czego nawet nie ruszyłam - była to koszula z kokardą. Szare dzianinowe spodnie wymagają poprawek i na razie zalegają w pudle z rzeczami wymagającymi przeróbek.

Szal

Zmieniłam koncepcję co do szala - doszłam do wniosku, że taki cienki szal nie zapewni mi ostatecznej ochrony przed zimnem (zwłaszcza, że jako zmarzluch lubię się zawinąć po czubek nosa). Zamiast więc subtelnego szala z jedwabiu i alpaki zrobiłam wielgachny szal ze wzoru "Roksolana". Wykonałam go z estońskiej wełny artystycznej, nie jest może tak miła w dotyku jak np. mieszanki z alpaką, ale grzeje niesamowicie.

Szal jest na tyle szeroki, że w razie potrzeby możemy nim spokojnie owinąć ramiona.

Wzór, wbrew moim obawom, jest bardzo prosty i szal jak na siebie zrobiłam zrobiłam w miarę szybko - około 1,5 miesiąca. Już myślałam, że poczeka na swoją premierę do następnego roku, a tu zima zaatakowała ponownie. Jeśli chodzi o zużycie włóczki, to kupiłam 228 g ciemnoszarej wełny 8/2 i 224 g w kolorze ecru. Szarej został mi się niewielki kłębek, a ecru starczyło na styk.

Płaszcz


Największy z moich ostatnich projektów. W dodatku szyłam go pod presją czasu, bo musiałam zdążyć do pierwszych mrozów (uroki domowego szycia - nie kupię, uszyję sama, a potem wychodzi na to, że nie mam). Ale powiem, że było warto. Jest to chyba najcieplejsza rzecz, jaką miałam w życiu, póki co zakładam pod nią cienką bawełnianą bluzkę, bo w przeciwnym razie jest mi za gorąco. Nie wyglądam w niej jak ludzik Michellin, pasuje zarówno do dzinsów, jak i do sukienki, casualowo i na wyjścia.
Winter ninja style!
Bałam się, że poprzez dołożenie dodatkowej warstwy ocieplenia (wykrój nie przewiduje) może być za mało luzu, ale spokojnie jestem w stanie założyć sweter czy bluzę pod spód i go zapiąć. Kolejną rzeczą, którą w nim uwielbiam, jest olbrzymi kaptur.


Szyłam standardowo z wykroju Ottobre, rozmiar 42. Nie musiałam nic przedłużać, rękawy są takie jak trzeba, talia jest w miejscu talii, biust się mieści. Ich wzory są idealne dla wyższych osób. Jedną ingerencją było wydłużenie długości z kurtki za pupę do kolan.

Dobrze, to żeby nie było tak różowo - co poszło nie tak? Na pewno zmieniałabym kształt kaptura - czasami ułoży się tak, że wyglądam jak członek KKK lub arcymag czarodziej. Zwykły zaokrąglony prezentował by się zadecydowanie lepiej. Poza tym, coś poszło nie tak przy przedłużaniu przodu - mamy tam w sumie trzy osobne elementy, w dodatku idące po skosie, no i tu poległam. Z jednej strony przód płaszcza lekko się zadziera, to wymaga poprawki.

We własnoręcznie szytych ubraniach uwielbiam detale, których raczej nie uświadczymy w sieciówkowych ciuchach.


Było również jeden z najdroższych uszytków do tej pory. Wełnę z domieszką kaszmiru udało mi się  kupić w cenie 40 zł/mb. Z 3 m zostało mi około 0,5 m. Pikówkę na podszewkę kupiłam po taniości - 11 zł/mb, zużycie podobne jak przy wełnie. Jest to 100% poliester, ale nie przeszkadza mi to zbytnio, dzięki temu płaszcz jest bardziej wiatroodporny. W poprzednio szytym płaszczu użyłam na podszewkę bawełniane płótno, bo podobał mi się wzór - nie róbcie tego. Czułam każdy, nawet najmniejszy powiew wiatru przeszywający do szpiku kości. Wykosztowałam się na futro, bo zależało mi na wielkim, futrzastym kapturze, w którym można się ukryć przez zimnem. Metr kosztował 44 zł, zużyłam gdzieś połowę.

Zdecydowałam się na dodatkowe ocieplenie płaszcza wełnianą (100%) watoliną i był to strzał w dziesiątkę. Nie użyłam jej jedynie przy kapturze, bo był już i tak dość gruby i ciężki ze względu za 5-centymetrowe futerko. Cena - 22 zł/mb, poszło 1,2 metra. Oprócz tego zapłaciłam jeszcze ok. 10 zł za metalowy zamek o długości 60 cm, drobiazgów typu nici czy zawieszka-kotek nie liczyłam.


W połączeniu z szalem i wełnianymi dodatkami mam zestaw, w którym mróz mi nie straszny.

Szorty


To również był bardzo udany projekt. Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć z jakiego materiału je uszyłam, bo wykorzystałam jakiś kupon tkaniny, którą dostałam od kogoś. A szkoda, bo szyło się z niej świetnie - materiał jest mięsisty, poddaje się na tyle, że noszone ubranie jest wygodne, ale nie rozwleka się i trzyma formę. Bardzo dobrze się w nich czuję, najbardziej pasują w klasycznym połączeniu z czarnymi kryjącymi rajstopami i czarną bluzką.


Ottobre ponownie nie zawiodło, spodnie dobrze leżą, nie musiałam ani przedłużać stanu, ani nie robiła się "torba" w kroczu (trauma z wszystkimi dopasowanymi modelami z Burdy).

Wełniane luźne spodnie


Na sam koniec spodnie, w których spędziłam sporą część jesieni i zimy. Są bardzo wygodne, grzeją dzięki zawartości wełny. Co do wyglądu, jest on kontrowersyjny - babeczkom się podoba, mój chłop się krzywi i mówi, że wyglądają "staro". Wykrój z Burdy (wydanie Szycie krok po kroku), szyło się błyskawicznie. Krój jest luźny, obyło się więc bez ani jednej poprawki. Jedynie pominęłam wszywanie zamka z boku, bo nie widzę sensu, skoro spodnie są luźne i na gumkę. Na pewno będę szyć jeszcze z tego wykroju, z tym że dodam wpuszczane boczne kieszenie, bo trochę mi ich brakuje. Nie wiem tylko, czy zdecyduję się ponownie na wełnę, bo materiał na pupie zaczął się wyraźnie przecierać, czy może raczej na grubszą dzianinę, zobaczymy. Zużyłam 1,5 m wełnianej tkaniny (zdaje mi się, że było to 60%) w cenie 44 zł/mb.


Podsumowując, uważam projekt Jesień-Zima za udany, jestem bardzo zadowolona z tych rzeczy i często je noszę. Mam wrażenie, że lista zmobilizowała mnie bardziej do zrealizowania planów. W głowie mam już masę projektów na sezon Wiosna-Lato, więc kontynuacja już wkrótce!

Lawendowy puder do stóp (i ciała) DIY - idealny kosmetyk na lato!

Lato nas w tym roku wyjątkowo rozpieszcza, więc dziś przepis na kosmetyk, bez którego nie wyobrażam sobie upalnych dni. Sama receptura j...