Książkę czyta się naprawdę dobrze, styl autorki jest bardzo przyjemny w odbiorze i, co jest bardzo dla mnie istotne w biografiach, neutralny. Fitoussi w żaden sposób nie ocenia życia i postępowania osoby, którą opisuje, pozostawia to czytelnikowi. Sama postać Heleny Rubinstein, dość przerażająca i budząca podziw jednocześnie, oraz jej burzliwe życie są dobrym powodem dla sięgnięcia po dzieło Fitoussi. Jednak dla mnie, kosmetycznego freaka, nie mniej interesujące okazało się tło - a mianowicie, jak zmieniało się podejście kobiet do pielęgnacji i kosmetyków. Dla szokująca była informacja, że jeszcze w latach 50. we Francji 39% kobiet myło tylko raz w miesiącu włosy! Ciężko uwierzyć, jakiej rewolucji dokonała Rubinstein w Australii, przedstawiając kobietom zwykły krem nawilżający. Swoją drogą, patrząc z punktu dzisiejszego konsumenta, trochę nieprawdopodobne się wydaje, by prosty krem, ukręcony gdzieś po godzinach w kuchni, mógł dawać tak spektakularne efekty, jakie są tu opisywane - od spękanej, spalonej słońcem skóry do "brzoskwiniowej cery". A może oczekiwania kobiet były wtedy dużo niższe?
Kolejną ciekawostką jest rozwój wielki marek, cenionych do dnia dzisiejszego - możemy czytać o początkach Elizabeth Arden czy Estée Lauder. Nigdy bym nie pomyślała, że nazwa Maybelline powstała od połączenia dwóch słów - imienia Maybel i końcówki słowa wazelina. Właśnie z wazeliny wymieszanej z pyłem węglowym młody naukowiec stworzył pierwszy tusz do rzęs, dla swojej siostry Maybel.
Podczas lektury naszła mnie też kolejna refleksja - jak często bierzemy za oczywiste, to co jeszcze niedawno oczywiste nie było. Chodzi mi tu np. o skład kosmetyku - teraz każdy może analizować, co jest w środku przed zakupem. Tu możemy przeczytać, jak wcześniej oszukiwano konsumentów, pisząc niestworzone rzeczy o użytych składnikach i tworząc jedynie iluzję luksusu.
"Wytwarzanie kremu nie jest drogie, zaledwie dziesięć pensów słoiczek. Thompson, który wtrąca się także do rozliczeń, uważa, że trzeba go sprzedawać po dwa szylingi i dziesięć pensów. - Kobiety nie będą kupować tak taniego produktu - oświadcza Helena. - Muszą mieć wrażenie, że dla polepszenia wyglądu sprawiają sobie coś wyjątkowego. A my musimy im to zaproponować... Po siedem szylingów i siedem pensów."
W zasadzie wcześniej wszystkie chwyty były dozwolone. Sama Helena Rubinstein promowała swoją markę i produkty, jako "metodę naukową", odkrytą przez nią wraz z europejskimi naukowcami, podczas jej niedokończonych studiów medycznych. W rzeczywistości nie miała nawet matury. Nie zdradzając już więcej, zachęcam do sięgnięcia po biografię również jako źródło ciekawych anegdotek z branży kosmetycznej.
Podsumowując, ile by czasu nie upłynęło, recepta na wieczną młodość i piękno pozostaje niezmienna - ruch, zdrowe odżywianie oraz przemyślana pielęgnacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz